Opoka! Skała! Dasz radę! Bo jak nie Ty, to kto? Ile razy słyszałam te słowa. Zresztą pewnie nie ja jedna. No i jeszcze, że trzeba być twardym, nie miękkim! Jeden truizm za drugim. Banał za banałem. Mądrości ludowe mądrością narodów. No to byłam jak ten głaz, aż pewnego dnia… Dzisiaj już nie wiem, który to był dzień i jakie wydarzenie przelało czarę, Tak docisnęło sprężynę, że bardziej się ścisnąć nie dała. Co było potem? Dużo smutku, łez w najmniej oczekiwanych momentach, zobojętnienie. I najgorsze, wszechogarniająca bezradność. Czy to brzmi jak szczęście? Nie sądzę.

Jak zaprzyjaźnić się ze stresem i wejść na ściekę szczęśliwego życia, tak zatytułowany jest  projekt (konkurs „Mikrodotacje na realizację lokalnych inicjatyw” realizowany w ramach „Śląskie NOWEFIO na lata 2021-2023”), w ramach którego zapraszaliśmy na warsztaty przez cztery soboty, na przełomie października i listopada, w Cieszynie. Tak, soboty! Dla wielu dzień wolny od pracy. W mojej tradycyjnej rodzinie sobotę od rana poświęcało się na dokładne sprzątanie. Pewnie w wielu domach tak jest do dziś. Odkurzacz, mop, mokra ściera do kurzów. Tak, porządek w naszym najbliższym otoczeniu jest bardzo ważny. Zaproponowałam coś innego, próbę uporządkowania tego, co nas gniecie w środku.

Ostatnie półtorej roku wszystkim nam dało w kość. Niepewność, strach co przeniesie kolejny pandemiczny dzień, lęk o zdrowie i życie najbliższych i swoje. Każdy ma swoja listę. Najwyższa pora, by zacząć z niej wykreślać kolejne pozycje, by stworzyć kontrlistę. I wpisać na nią stabilność, spokój, zdrowie. Uzupełnić indywidualnie. Ja w te sobotnie godziny postarałam się, by znalazły się tam takie wartości jak odporność psychiczna, rezyliencja, szczęście. Oraz to, jak oswoić stres, i czy jest to w ogóle możliwe?

Cztery soboty i cztery wątki. Przejdźmy przez nie, skrótowo oczywiście. Zatem stres, wywoływany przez bodźce zwane stresorami. Ma rogi, wielką paszczę a niektórym przypomina do złudzenia dementorów z serii o czarodzieju Harrym Potterze. Będzie cytat; Dementorzy to jedne z najbardziej obrzydliwych stworzeń, jakie żyją na ziemi. Lubują się w najciemniejszych, najbardziej plugawych miejscach, rozkoszują się rozkładem i rozpaczą, wysysają spokój, nadzieję i szczęście z powietrza wokół siebie. Kilka osób dokładnie w ten sam sposób opisywało mi stres. Czy rzeczywiście trzeba się go bać? I co się dzieje wtedy z naszym organizmem?

W rozmowie o stresie podpierałam się autorytetami w tej dziedzinie, takimi chociażby jak Kelly McGonigal, psycholożka z Uniwersytety Stanforda, od lat zgłębiająca tę tematykę, autorka książki; Siła stresu. Jak stresować się mądrze i z pożytkiem dla siebie. Korzystając z jej najnowszych badań przenicowaliśmy zjawisko stresu, przyjrzeliśmy się mu od środka i przekonaliśmy, że nie taki diabeł straszny jak go malują. No i że mamy pod ręką sposoby, jak go okiełznać, jak obrócić na naszą korzyść.

Odporność psychiczna; gdy pojawia się to określenie, każdy z nas układa się w głowie własną definicję. Zawsze jednak w tym kontekście nasz mózg podszeptuje inne słowo: stres. I bardzo dobrze, bo odporność psychiczna to nic innego, jak indywidualna zdolność do radzenia sobie z czynnikami stresogennymi, presją i wyzwaniami, oraz osiąganie wydajności odpowiadającej własnym możliwościom, niezależnie od okoliczności. Tak najprościej.

I tu na chwilę, żeby obraz rozjaśnić, powrócimy do tej wspomnianej wcześniej sprężyny. Ale nie teraz i nie tu. Proszę pogrzebać w tej ukrytej z ciemnym kącie szafce, w której chowamy niepotrzebne szpargały, bo kiedyś jednak mogą się przydać, Czy jest tam jakaś sprężyna? Jeśli tak, weźcie ją do ręki i kilka razy ściśnijcie. Czy mocno się wtedy odkształca? I jak szybko wraca do pierwotnej pozycji? Sprężyna pomoże nam zobrazować i lepiej zrozumieć takie pojęcia jak prężność (zdolność szybkiego powrotu do równowagi po wystąpieniu nieszczęścia/komplikacji) oraz twardość (zdolność do znoszenia trudnych warunków).

W ogóle rozebraliśmy tę całą odporność psychiczną na czynnik pierwsze. Poznaliśmy cegiełki, z jakich zbudowana i nauczyliśmy się je lepić, a potem z nich budować. I zbadaliśmy, co odporność psychiczna ma wspólnego z takimi pojęciami jak: poczucie wpływu na własne życie, kontrolowanie emocji, stawianie wyzwań i osiąganie celów, czy pewność siebie.

Długo, naprawdę długo zastanawiałam się, jak termin; rezyliencja przetłumaczyć na język polski. Przyglądałam się mu, konsultowałam z wujkiem Googlem, sprawdzałam w słownikach. Pojawiały się tam takie określenia jak: odporność, sprężystość, elastyczność, prężność, żywotność. Po namyśle odpuściłam, bo skoro wielu znawców tematu wzięło to na warsztat przede mną i zdecydowało, że lepiej pozostać przy obco brzmiącej rezyliencji, to i ja poprzestałam.

Definicja sporo wyjaśnia, bo rezyliencja to wewnętrzne przymioty umysłu i charakteru, zarówno wrodzone jak i nabyte, pozwalające w odpowiedni sposób reagować na przeciwności, szybciej dochodzić do siebie po stresie oraz sprawnie funkcjonować we wszystkich obszarach życia. Do mnie bardziej jednak przemawia mniej naukowa, za to bardziej plastyczna definicja, stworzona przez amerykańską psycholożkę Emmy Werner, która mówi, że rezyliencja to ogólna zdolność do pracy, zabawy miłości i patrzenia z optymizmem w przyszłość. Piękne, nieprawdaż? Dlatego też na naszych sobotnich spotkaniach ten obco brzmiący wyraz odmienialiśmy przez wszystkie przypadki. W rezyliencji zawiera się praktykowanie uważności i wdzięczności, współczucia dla samego siebie, jak również altruizm, poczucie humoru i realistyczny optymizm.  Osoby rezyliente żyją w równowadze, dbając w jednakowy sposób o swoje ciało, w tym mózg, umysł oraz ducha (duchowość), i nie o wiarę w Boga tu chodzi.

Od rezyliencji już prosta droga do szczęścia. Owszem, w uczonych księgach można znaleźć naukową definicję szczęścia, jednak dla każdego z nas szczęście może oznaczać co innego. Było o czym rozmawiać, na przykład czy szczęście dostajemy w genach? Albo ile „porcji” szczęścia w stosunku do „porcji” nieszczęścia daje prawdziwe szczęście? Bo okazuje się, że nie można być szczęśliwym permanentnie. A może można? Temat szczęścia zamykał nasz cykl spotkań, pozostał czas na przemyślenia, układanie własnych definicji i  rozważania; czy można nauczyć się być szczęśliwym? Czy to tylko marzenie, jak to o niebieskich migdałach?

Przygotowując się do naszych sobotnich spotkań, przeglądałam kolejne mądre książki. W jednej z nich, pt; Uporządkuj swój umysł. Jak pozbyć się negatywnych myśli, odnaleźć spokój i szczęście, autorstwa S.J. Scotta i Barrie Devenport przeczytałam; Do szczęśliwego życia potrzeba bardzo niewiele. Wszystko jest w tobie, w twoim sposobie myślenia. Autorem tej sentencji jest Marek Aureliusz, facet… przepraszam – cesarz, żyjący prawie 2 tysiące lat temu.

W tej kwestii nic się od tamtego czasu nie zmieniło, bo i współcześni filozofowie, badacze szczęścia i zwykli ludzie powtarzają to samo: szczęście jest w nas. W tobie, we mnie, w pani na poczcie i koledze z pracy. Dlaczego więc tak wielu ludzi jest nieszczęśliwych, skoro to szczęście mają niemal na wyciągniecie ręki? Może dlatego, że schowali je gdzieś na dnie swego jestestwa, a kluczyk albo zgubili, albo wyrzucili. Tego nie wiem. Za to wiem, że są narzędzia, by sięgnąć w głąb siebie i ukryte tam szczęście wyciągnąć na powierzchnię. Coach albo trener rozwoju osobistego powiedzą fachowo; to się nazywa praca na zasobach. I nie napiszę tu, czym jest ta praca „na zasobach”. Trzeba poczuć na własnej skórze.

 

Jolanta Reisch Klose

http://jolantareisch.pl/

 

 

Opnie uczestników warsztatu:

 

Udostępnij: