MAGDA, EWELINA I JADZIA – to dzięki nim Fundacja Zielone Pojęcie pozyskała grant, w ramach realizacji którego powstaje Torebka jakby Damska i organizowane są warsztaty rozwojowe dla kobiet w projekcie Siła Bezsilnych. Dziewczyny prowadzą w Cieszynie firmę Dotacje Szyte na Miarę, skutecznie pozyskując i rozliczając dofinansowania dla przedsiębiorstw i NGO. W ich biurze nieodmiennie panuje wesoła, luźna atmosfera, choć pracy jest bardzo dużo. Żadna z nich nie udaje, że nie ma małych dzieci (wszystkie je mają), które wymagają opieki i nieustannego godzenia spraw zawodowych z życiem rodzinnym. Da się? Jasne, że się da!

Trzy kobiety, odmienne charaktery, różne ścieżki życiowe i jedno przedsięwzięcie. Skąd u Was pojawił się pomysł na wspólny babski biznes?

Magdalena Kuchejda: Życie samo pisze scenariusze. Zakładając pierwszą działalność nie miałam konkretnego planu ani dokładnej wizji, jak mój biznes ma wyglądać, a tym bardziej, że wyjdzie z tego zgrany babski zespół. Po urlopie macierzyńskim wiedziałam, że nie chcę wracać na „stare śmieci”, czyli do urzędu. W tym samym czasie pojawiły się też inne możliwości – realizacja projektów o dofinansowanie dla firm i instytucji na własny rachunek. Dlatego bardzo spontanicznie zdecydowałyśmy z Eweliną, że chcemy pracować na swoim. Ja otworzyłam działalność w lipcu, Ewelina w listopadzie i tak nawiązałyśmy współpracę. W ciągu następnych 7 lat dołączyły do naszego zespołu jeszcze Jadzia, Lucyna i Marta. Każda z podobną historią – wszystkie po przerwie macierzyńskiej zdecydowały się zrezygnować z etatu w urzędzie i podjąć współpracę z nami.

Współczesny biznes opiera się na tworzeniu relacji. Czy uważacie, że stereotypowe cechy kobiece, takie jak wrażliwość, elastyczność, ugodowość faktycznie sprawdzają się w biznesie?

M.K.: Uważam, że gdyby każdy biznes opierał się na tworzeniu relacji i uwzględniał elastyczność oraz wrażliwość na drugiego człowieka, to świat byłby dziś znacznie piękniejszy, a prowadzenie biznesu znacznie łatwiejsze [śmiech].

Ewelina Czepczar-Figielska: Z naszej perspektywy da się prowadzić swoją firmę wykorzystując wszystkie cechy przypisywane stereotypowo kobietom. Nie próbujemy na siłę wejść w skórę mężczyzn i udawać kogoś, kim nie jesteśmy. Chcemy prowadzić biznes po swojemu, a to oznacza dla nas mniej, ale lepiej. Generalnie jednak nie lubię przypisywania konkretnych cech osobowości do płci. Każdy z nas jest inny, płeć nie zawsze ma decydujący głos w tym temacie. Są kobiety bardziej i mniej wrażliwe, dokładnie tak samo jak mężczyźni.

Jadwiga Rycko: Nie ma nic złego w wrażliwości, elastyczności czy ugodowości i na szczęście coraz więcej mężczyzn potrafi się przyznać przed sobą i otoczeniem do tych cech. Prowadzenie działalności wymaga jednak nieustającej pracy nad sobą – ugodowość czy elastyczność jest ok, ale jak kontrahent nie płaci faktur i pomimo próśb nie wykazuje chęci uregulowania należności, wówczas trzeba zawalczyć o swoje i postawić granicę. Stawianie granic w biznesie przekłada się również na stawianie granic w życiu prywatnym. Tego m.in. uczy mnie własny biznes [śmiech].

Czy mimo wszystko, nie brakuje Wam męskiego pierwiastka w zespole?

E.Cz.F.: Nie [śmiech]…no może trochę….[śmiech] Naszym mitem założycielskim nie jest wcale opowieść o tym, że same baby sobie w biznesie poradzą. Celowo nie wykluczałyśmy mężczyzn z naszego środowiska firmowego, to się po prostu jakoś tak samo potoczyło. Jednak teraz, po tych kilku latach wiemy, że jest nam dobrze w babskim zespole. Choć jesteśmy różne to łączy nas podobna historia – wszystkie pracowałyśmy na etacie w urzędzie, każda z nas ma małe dzieci, przechodzimy zatem wspólnie przez wszystkie trudności z tym związane (choroby, nieprzespane noce, pierwsze dni w przedszkolu/szkole itp./), a jak wiadomo nic tak nie łączy ze sobą ludzi, jak wspólne doświadczenia. Wspólne doświadczenia i wspólny biznes na pewno mocno ze sobą wiążą.

Czy staracie się także mówić jednym głosem czy może właśnie z różnicy zdań, charakterów i temperamentów powstaje coś twórczego, coś co inspiruje Was do dalszej pracy?

E.Cz.F.: Fakt, jesteśmy absolutnie różne [śmiech], ale doskonale się przez to uzupełniamy. Myślę, że kluczem do sukcesu jest właśnie wspomniana elastyczność oraz wrażliwości i nastawienie na relacje również w miejscu pracy.

M.K.: Przechodzimy przez różne trudności, ale wzajemne wsparcie i zrozumienie pomaga nam przez nie przejść i wyjść z tego silniejszymi.

J.R.: Lekarstwem na wszystko jest duża dawka śmiechu – często się śmiejemy aż do łez, przez co potrafimy doskonale rozładować napięcie zwłaszcza w kryzysowych czy stresujących sytuacjach. Tym śmiechem zarażamy też innych. Przed dwoma laty nasza firma zmieniła siedzibę. Kiedy opuszczałyśmy budynek współdzielony z innymi podmiotami, koledzy z firmy zza ściany bardzo żałowali, że już nigdy nie będzie im w pracy towarzyszyć ten nieustający śmiech dobiegający z naszego biura. [śmiech]

M.K.: Biznes nie musi być „poważny”, dużo spraw bierzemy na luzie i ze spokojem, ale taka nauka tez przyszła z czasem.

Wróćmy na chwilę do początku Waszej przygody z biznesem. Każda z Was ma za sobą własną ścieżkę dochodzenia do miejsca, w którym obecnie jesteście. Jednak łączy Was wspólne doświadczenie – wszystkie zaczynałyście swoją przygodę zawodową jako panie na etacie. Czy mogłybyście opowiedzieć Czytelnikom, co zmotywowało Was do decyzji o porzuceniu bezpiecznego zatrudnienia i podjęciu ryzyka na własny rachunek?

M.K.: Dla mnie największą motywacją było urodzenie pierwszego dziecka – mojej dziś 7 letniej córki. To ona dała mi odwagę do podejmowania takich decyzji. Nie wyobrażałam sobie wrócić na etat po przerwie macierzyńskiej, ugrzęznąć w czasie pomiędzy 8:00 a 16:00 – więc na tamtym etapie formuła etatu zupełnie się dla mnie wyczerpała. Poza tym kocham wolność, niezależność
i pracę w zespole. Dodatkowo zmotywowała mnie roczna szkoła trenerów, którą wówczas kończy- łam, bo dzięki niej uwierzyłam w siebie i swoje możliwości.

E.Cz.F.: Ja miałam podobnie, nie chciałam wracać na etat, w te same sztywne reguły, które dla mnie były na tamtym etapie bardzo ograniczające. Mój syn, jako wcześniak, wymagał więcej wsparcia. Nie był typowym dzieckiem, które można zostawić w żłobku czy u niani na 8 godzin. Chciałam, aby mój powrót do pracy był dla niego bardzo łagodną zmianą i to właśnie działalność dawała mi tę możliwość. Na etacie rozlicza się pracownika z „czasu pracy”, w działalności z efektów. Mogę pracować krócej za to bardziej efektywnie. Jeżeli decyduję się na pracę również w godzinach wieczornych, to jest to mój osobisty wybór, za którym proporcjonalnie idzie większe wynagrodzenie. Wiem dlaczego pracuję, dla kogo i jak długo.

J.R.: Mnie namówiły dziewczyny [śmiech]. Kończyła mi się właśnie umowa o pracę, którą zawarłam z urzędem na czas realizacji projektu. Na tamtym etapie i tak musiałam zdecydować, co dalej. Dziewczyny przygotowały mi „grunt”. Wiedziałam, że ich firmy działają, że są klienci, projekty i że mam do czego przyjść. Było mi znacznie łatwiej niż im na początku ich drogi. Mimo to nie mogły mi zagwarantować, że to będzie trwać wiecznie, dobra passa się nie skończy, a klienci i projekty będą się stale pojawiać. Dlatego zaczynając pracę z dziewczynami nie planowałam żadnych długofalowych działań, skupiłam się na tym co tu i teraz, i dopiero z biegiem czasu okazało się, że jesteśmy w tym dobre, skuteczne i że mamy coraz więcej zleceń.

Czego kobiety mogą się obawiać w chwili, gdy zdecydują się na własny biznes? Z jakimi trudnościami się borykają? A może odpowiedź na to pytanie nie ma płci?

M.K.: W biznesie ciągle jednak dominują mężczyźni – to jest moja osobista obserwacja. W ciągu ostatnich 7 lat, w ramach pozyskiwania funduszy na rozpoczęcie działalności gospodarczej, pomogłyśmy powstać blisko 50 nowym firmom, z czego zaledwie 13 założyły kobiety.

Faktycznie, to nieduży odsetek, zaledwie 1⁄4 wszystkich inwestycji. Nie mogę uwierzyć, że tylko tyle kobiet ma ochotę popracować na swoim. Co hamuje pozostałe kobiety?

E.CZ.F.: Myślę, że główną przeszkodą, z którą muszą się mierzyć to własny LĘK. To my, częściej niż mężczyźni, myślimy o konsekwencjach, analizujemy każdą opcję, roztrząsamy „za i przeciw”, a przede wszystkim boimy się braku stabilności finansowej i częściej niż mężczyźni zastanawiamy się nad logistyką rodzinną (kto będzie odbierał dzieci, kto będzie gotował obiady, kto posprząta itp…). Obawiamy się, że praca na własny rachunek zaburzy te relacje – tymczasem paradoksalnie elastyczny czas pracy we własnej firmie pozwala na znacznie więcej.

J.R.: Moim zdaniem, te obawy, o których wspomina Ewelina, wynikają z dwóch źródeł. Pierwszym jest konserwatywne wychowanie, w którym kobieta ma z góry przyporządkowane miejsce, społecznie wyznaczoną dla niej strefę komfortu. Drugim źródłem lęku jest też relacja, w jakiej się obecnie znajduje. Jeśli tkwi w związku opartym na tradycyjnym podziale ról, to bardzo ciężko będzie jej zdecydować się na własny biznes. Oczywiście, należy też otwarcie powiedzieć, że nie każda „musi” założyć działalność. Dla wielu kobiet wyjściem z cienia będzie choćby podjęcie zatrudnienia na etacie, podpisanie jakiejkolwiek umowy cywilnoprawnej czy podjęcie próby realizacji swoich pasji.

Po etapie oswojenia lęków i obaw, kiedy już zrobiłyście ten najważniejszy krok, przyszedł moment na oswojenie się z nową rzeczywistością. Jak sobie poradziłyście poza schematem podwładny – przełożony?

M.K.: Ten schemat bywa często irytujący i niewygodny, jednak jego porzucenie pozbawia Cię pewnej ramy, stajesz się nagle odpowiedzialny sam za siebie. To wbrew pozorom nie takie łatwe. Kiedy sama dla siebie jesteś szefem – musisz nauczyć się wyznaczać sobie zadania oraz cele do osiągnięcia, mieć nad sobą kontrolę i obiektywnie oceniać własne możliwości i ograniczenia. To ważna umiejętność, warta wypracowania, której nie nauczysz się pracując na etacie.

E.Cz.F.: Schemat podwładny – przełożony nierzadko bywa przemocowy. Trzeba to sobie powiedzieć jasno, że przemoc w pracy też istnieje. Kiedy coś takiego Ci się przytrafi a, bardzo mocno nadwyręża Twoje wewnętrzne zasoby, odbiera Ci motywację i chęć do działania. Dlatego przechodząc na swoje umówiłam się sama ze sobą, że będę się sobie uważnie przyglądać. Nie chciałabym nigdy korzystać z przywilejów, jakie daje mi szefowanie. To ciężka praca, ale warta wykonania. Dzięki zwalczaniu w sobie wewnętrznej pokusy kontrolowania sytuacji, po pewnym czasie orientujesz się, że w takim równościowym i wspierającym środowisku po prostu łatwiej się egzystuje i skuteczniej realizuje wyznaczone cele.

J.R.: Nie oszukujmy się, w każdej pracy czyha na nas wiele napięć i stresu, sytuacji kryzysowych, z których chcemy szybko uciec, nie zawsze stosując etyczne metody. W układzie przełożony – podwładny zdarza się to częściej niż na swoim, ponieważ sztywna hierarchia wymusza pewne postawy z obu stron. Szef obawia się stracić władzę, a przełożony nie ma odwagi się takim zachowaniom przeciwstawić. Prowadząc własną firmę i zatrudniając pracowników nie jesteś od tego wolny. Dlatego właśnie zależy nam na budowaniu bezpiecznych relacji w firmie, szanowaniu własnych granic i na ostatecznym zerwaniu z modelem zależnym w biznesie.

M.K.: Chyba jakoś nam się to udaje, skoro mamy tak oddanych sprawie i lojalnych pracowników. [śmiech] Czy po tych 7 latach wspólnej drogi na swoim, umiecie już wskazać, co jest dla Was największą wartością pracy na własny rachunek?

M.K.: Dla mnie zdecydowanie niezależność, elastyczność i możliwość godzenia życia zawodowego z prywatnym. Mogę kreować swoją przestrzeń i pracę tak jak chcę.

E.Cz.F.: No ja podobnie jak Magda cenię sobie niezależność i możliwość podejmowania własnych decyzji. Wartością dodaną naszej firmy jest atmosfera, taka domowa, rodzinna. Organizujemy urodziny, wigilijki, mikołajki dla naszych dzieci – zapraszamy oczywiście tego prawdziwego Świętego Mikołaja [śmiech] – co tydzień w ramach pracy ćwiczymy jogę z naszą ukochaną Tatianą. W grudniu zrobiłyśmy sobie prezent – profesjonalną sesję zdjęciowa ze stylistką, a w czasie pandemii spotykałyśmy się w biurze także poza godzinami pracy, by poimprezować troszeczkę. O tym, że czujemy się tutaj jak u siebie w domu świadczy i to, że Magdalena chodzi po biurze w swoich ulubionych kapciach. Ma też obuwie reprezentacyjne, które zakłada przed spotkaniem z każdym klientem. [śmiech] Spędzamy w biurze dużo czasu, więc dokładamy wszelkich starań, żeby to była przyjazna przestrzeń, dla nas, klientów i naszych najbliższych. [śmiech]

J.R.: Dla mnie największą wartością pracy na własny rachunek są te najbardziej prozaiczne kwestie z życia wzięte. Dosta- jesz telefon z przedszkola, że dziecko się rozchorowało, to nie musisz prosić o pozwolenie niezadowolonego szefa, tylko po prostu wychodzisz. [śmiech] Dzieciak wymiotował całą noc i nie zmrużyłaś oka? Nie musisz brać urlopu na żądanie albo przesiedzieć kilku godzin w przychodni lekarskiej, żeby dostać opiekę nad dzieckiem. A praca, którą zostawiłaś na biurku i tak będzie skończona na czas, bo zrobisz ją w momencie, w którym będziesz miała do tego przestrzeń (wieczorem, po godzinach, w trakcie weekendu). Wspólnie mamy 9 dzieci w wieku od 2 do 11 lat, [śmiech]. Przerabiałyśmy już wszystko – włącznie z pobytami w szpitalu i nauką zdalną. Tak jak wspomniała Ewelina, wspólnota doświadczeń jest podstawą zdrowego wsparcia, a kiedy je już masz, to ono daje największą motywację do działania. Nie ukrywam też, że w pracy można po prostu odpocząć od domowego kieratu. [śmiech]

Dobrze, że wspomniałyście o dzieciach. Jest bowiem taki stereotyp prowadzisz biznes albo masz rodzinę. Nie da się mieć obu tych rzeczy naraz. Jednak siedzę przed Wami i widzę, że jakoś się udaje. Wynalazłyście jakąś magiczną receptę na wydłużenie doby?

M.K.: Mogłabym sparafrazować popularne powiedzenie, że za sukcesem każdej kobiety stoi jej mąż. W naszym przypadku tak właśnie jest. Bez naszych mężczyzn nie doszłybyśmy do punktu, w którym obecnie jesteśmy. Partnerska relacja z moim mężem daje mi potrzebną w biznesie swobodę działania. Wiem, że mogę w każdej sytuacji na niego liczyć. Na co dzień wspólnie dzielimy się obowiązkami zarówno w opiece nad dziećmi jak i nad całą tą rodzinną logistyką. Jednak w sytuacjach biznesowo-kryzysowych, kiedy terminy gonią, a klientów przybywa, to mój mąż bez wahania przyjmuje na siebie wszystkie obowiązki domowe. Nie tylko ogarnia całe to „rodzinne zamieszanie”, ale także przygotowuje dla mnie ciepłą kolację, kiedy wracam nieżywa około 22:00 do domu po 12 godzinach ciężkiej harówki. Jego postawa i zaangażowanie w moje życie biznesowe i nasze życie rodzinne, jest przykładem partnerskiego podejścia do życia. Cieszę się, że mam mężczyznę XXI wieku u mojego boku.

E.Cz.F.: Można mieć obie te rzeczy naraz – niemniej jednak w tym wszystkim należy pamiętać o jakości, a żeby osiągnąć i budować w swoim życiu wartościowe i jakościowe rzeczy trzeba najpierw zbudować wokół siebie odpowiednie wsparcie. W moim przypadku jest to mąż i rodzice, na których zawsze, w każdej sytuacji bez wyjątku, mogę liczyć. To dzięki tej fantastycznej Trójce nie mam poczucia, że muszę wybierać między dzieckiem a biznesem.

J.R.: Nie biorę na siebie więcej niż mogę unieść, organizuję sieć pomocową, uczę dzieci samodzielności. Tak jak dziewczyny, mam wsparcie w najbliższych, w mężu, w grupie oddanych przyjaciół oraz w sąsiadach. Z odpowiednim zapleczem można zrobić zacznie więcej, trzeba tylko umieć odpuszczać. [śmiech]

Zazwyczaj kobiety myślą o swoim biznesie jako o projekcie przyszłości – kiedy odchowam dziecko, znajdę czas na realizację własnych pragnień. Wasze doświadczenie jest odmienne. Co Was skłoniło, by założyć własną firmę w momencie, kiedy dzieci były małe? Nie macie poczucia, że Wasza decyzja pozbawiła Was ważnej części macierzyństwa?

M.K.: Kieruję się w życiu intuicją. Nie analizowałam tej sytuacji, tylko pod- jęłam szybką decyzję, że to jest dobry moment, a w zasadzie „teraz albo nigdy”. Powrót na etat wydawał mi się koszmarem i co najważniejsze, dziecko nie było „projektem”, dla którego muszę absolutnie poświęcić część mojego życia. Moja mama całe życie pracowała i starała się godzić obowiązki rodzinne z zawodowymi. Nie mam poczucia, żebym na tym jakoś ucierpiała, dla mnie to był naturalny stan. Ona pokazała mi wtedy, że kobieta może być samodzielna i dokonywać suwerennych wyborów życiowych. Dzisiaj ja pracując pokazuję mojej córce, że może w życiu osiągnąć to czego pragnie, że może być niezależna i stanowić o sobie, że może kreować swoje życie po swojemu. Z kolei tatuś, który gotuje, wozi na zajęcia, bierze odpowiedzialność za obowiązki domowe, godząc to także ze swoim życiem zawodowym, to sygnał dla naszego syna, że mężczyzna to nie „święta krowa”, która ma tylko zarabiać, zarabiać, zarabiać. Dzięki postawie mojego męża ma szansę się nauczyć, że prawdziwa miłość, to także partnerstwo.

E.Cz.F.: Odpowiedzialność za swoje życie trzeba brać tu i teraz, a nie za ćwierć wieku [śmiech] Ten aspekt nie dotyczy tylko kwestii zawodowych, na później nie ma co odkładać także swojego zdrowia, pasji, marzeń, bo możemy się nie doczekać ich realizacji.

J.R.: Paradoksalnie mniej czasu dla dzieci powoduje, że ten który mamy spędzamy bardziej efektywnie – jesteśmy wtedy bliżej siebie i czas dla dzieci jest rzeczywiście czasem tylko dla nich. Angażuję dzieciaki w obowiązki domowe i to też buduje rodzinę. Wolne chwile spędzamy razem – moja praca zawodowa nie ma tu nic do rzeczy, to naturalny stan i nie dostrzegam, żeby odbijała się jakoś negatywnie na dzieciakach. Świadomość siebie, swoich wartości i celów to podstawa. Jak w praktyce uświadomić sobie, co jest moją wartością, a co oczekiwaniem środowiska?

M.K.: To przychodzi z czasem w miarę dojrzewania. Osobiście korzystam z różnego rodzaju warsztatów rozwojowych i terapeutycznych, które pomagają przepracować trudne emocje. Taką samą wartość widzę w przyjacielskich relacjach między nami. Sposób, w jaki widzą i odbierają mnie dziewczyny, taki otwarty, bez żadnej ściemy, daje mi poczucie własnej wartości. Równocześnie akceptacja swoich wad i niedoskonałości oraz poczucie, że przed nikim nie muszę udawać, jest bardzo uwalniająca.

J.R.: Dochodzenia do tego czy robię coś, bo tego chcę, czy robię coś dlatego, że środowisko zewnętrzne tego ode mnie oczekuje, jest trudną drogą. Uważam, że kobiety, a w szczególności matki, na co dzień się z tym mierzą. To one ulegają najsilniejszej presji narzuconej przez środowisko. Już od samego początku macierzyństwa wszyscy dookoła uczą je, jak prawidłowo karmić piersią, przewijać dziecko, usypiać, co z nocnikiem, smoczkiem, butelką, jakie pieluszki, zasypki, zabawki, co kiedy gorączka, kolka, wysypka, jak i czy należy godzić pracę zawodową z wychowywaniem dzieci. Wszystko, co z macierzyństwem związane jest poddawane nieustającej dyskusji społecznej i presji, jakby tylko jeden sposób był tym właściwym. Tymczasem pod tym nawałem złotych rad ginie kobieta i jej priorytety życiowe.

E.Cz.F.: Własna działalność na pewno dała mi większe poczucie sprawczości i decyzyjności. Nauczyła mnie, że nie muszę się o wszystko martwić na zapas, dała mi dystans do tego, co przyniesie życie zawodowe i chyba też to prywatne.

Wasza fi rma zajmuje się głównie pozyskiwaniem funduszy unijnych i krajowych dla MŚP, JST, NGO-sów. Zaintrygowało mnie jednak hasło, które widnieje na Waszym banerze reklamowym: „Dotacje szyte na miarę.” Dlaczego zdecydowałyście się na ten krawiecki rodzaj metafory?

M.K.: Nazwa nawiązuje do sposobu w jaki obsługujemy klienta – jest to proces bardzo zindywidualizowany. Każda nowo powstająca firma lub projekt realizowany przez JST czy NGO ma swoją specyfikę, co jest kluczowe przy doborze odpowiedniego instrumentu finansowego. Klienci często stają przed dylematem: kredyt czy dotacja? My analizujemy sytuację wyjściową klienta, przyglądamy się celom, które chce osiągnąć, wskazujemy mu szanse i zagrożenia wynikające z danego rozwiązania, a potem „szyjemy” dla niego odpowiedni projekt, który w przyszłości będzie na niego zarabiał.

J.R.: Aby dotacja spełniła swoją funkcję, należy do siebie dopasować wiele elementów. Podobnie jest w trakcie krojenia i szycia dobrej jakości ubrań. To, co uszyte na miarę po prostu lepiej na nas leży i dłużej nam służy.

E.CZ.F.: Możesz kupić ubranie w sieciówce, bez żadnej gwarancji, że będzie do Ciebie dobrze dopasowane, a możesz też zainwestować w profesjonalnego krawca i cieszyć się właściwie skrojonym ubraniem przez lata. Firma czy projekt to długofalowa inwestycja, dlatego lepiej oddać jej tworzenie w ręce profesjonalisty, który dysponuje wiedzą, czasem i umiejętnościami. Do tego zachęca nasz baner. Takie podejście procentuje?

M.K.: Zdecydowanie tak. Mamy powiększające się grono klientów, którzy zadowoleni z naszych usług i poświęconego im czasu, polecają nas swoim znajomym. Gdyby otrzymali od nas niskiej jakości produkt, już dawno nie byłoby nas na rynku.

Oprócz działań stricte biznesowych, jako firma, angażujecie się także w działania społeczne. Dlaczego włączacie się w projekty, które nie generują zysku, a pochłaniają mnóstwo Waszego czasu?

M.K.: Współpracujemy na stałe z kilkoma organizacjami pozarządowymi: Fundacja Edukacyjno-Rozwojowa „Zielone Pojęcie”, Stowarzyszenie Rodzin Zastępczych i Adopcyjnych z Goleszowa, Fundacja „Fascynujący Świat Dziecka” czy Fundacja św. Elżbiety Węgierskiej w Cieszynie. Realizujemy wspólnie ciekawe projekty, które angażują nas w odmienny sposób niż „zarabianie pieniędzy”. Nigdy nie pomyślałabym jednak, że te projekty to pochłaniacze czasu. Udział firmy w życiu społeczności lokalnej, podejmowanie długofalowych i wymiernych inwestycji społecznych, umożliwia nam trwałe zakorzenienie się w społeczności i pozyskanie zaufania mieszkańców i władz samorządowych.

E.Cz.F.: Wartości etyczne oraz możliwość udzielania wsparcia są dla mnie i moich koleżanek niezbędnym elementem funkcjonowania naszej firmy. Postawiłyśmy na model biznesowy nazywany „Before profit obligation”, czyli „Zobowiązania przed osiągnięciem zysku”. W pierwszej kolejności chodzi w nim bowiem o takie działania, które pomogą najbardziej potrzebującym. My same korzystamy ze wsparcia naszych bliskich na co dzień. Dzięki temu rozumiemy, jak ważną rolę odgrywa ono w życiu każdego człowieka. Natomiast jako firma we współpracy z organizacjami pozarządowymi jesteśmy w stanie zrobić więcej i skuteczniej pomagać niż jako osoby prywatne. Dlatego to robimy, chcemy zmieniać świat choć odrobinę na lepsze.

J.R.: Moim zdaniem, poprzez podejmowanie wyzwań społecznych firma zyskuje podwójnie. Po pierwsze ma udział w rozwiązywaniu istotnych społecznych problemów, a po drugie, podnosi także swoje standardy postępowania wobec pracowników, kontrahentów czy klientów. Zmiany te bezpośrednio wpływają na kształtowanie kultury organizacyjnej firmy opartej na zaufaniu, odpowiedzialności i przejrzystości dla wszystkich zainteresowanych.

Jakie macie plany na przyszłość?

M.K.: Czekamy z niecierpliwością na nowe fundusze UE [śmiech]. Dzięki grantom unijnym, międzynarodowym, jak i tym krajowym można zrealizować wiele wspaniałych i pożytecznych projektów społecznych, a to jest zakres w którym
czujemy się najlepiej.

Katarzyna Romowicz

Udostępnij: