Dorosły lek na trudne dzieciństwo 

– czyli jak przerwać niszczącą sztafetę pokoleń

Dziewczynka powinna być grzeczna.
Śmiej się, śmiej ale za chwilę
będziesz płakać.
Znowu ryczysz? – przecież chłopcom
nie wypada płakać.
Dzieci i ryby głosu nie mają.
Złość piękności szkodzi.
Ucz się gotować, bo żaden chłop
Cię nie zechce.
Dziecko nie ma ani głosu, ani wyboru.
Nie rób tak, bo co ludzie powiedzą.
Wszyscy dają radę – Ty też musisz.
Nie mazgaj się bo to wstyd.
Jak byś się dobrze zachowywała
– nie byłoby lania.
Teraz cierp – sama chciałaś.
Jesteś głupia. Co Ty wiesz o życiu?
Za mały jeszcze jesteś.

Kto z nas nie słyszał tego w dzieciństwie? A przecież to zaledwie fragment długiej listy. Oprócz takich powiedzeń były i te, które do publikacji się nie nadają. Padały przekleństwa, wyzwiska i szło za tym upokorzenie oraz poniżenie. Nie było mowy o budowaniu wartości w małym człowieku i nikt raczej jak człowieka nas nie traktował. Najważniejsze, by dziecko miało spełnione podstawowe wymagania – jedzenie, spanie, ubranie i szkoła. Tym w większości było obciążone moje pokolenie. Oczywiście nie można zarzucać tego wszystkim rodzicom. Jednak nie znam osoby, która nie szłaby przez życie z takim obciążeniem. Przysięgamy sobie, że nigdy swoich dzieci tak nie będziemy traktować, ale w efekcie powielamy błędy swoich rodziców – często robiąc to nieświadomie.

„(…) chodzi o to, by rozliczyć
się z własnym dzieciństwem,
co pozwoli nam skupić się nie
na swoim bagażu, ale na tym
jaki bagaż wkładamy na plecy
własnych dzieci.”

Uczestnicząc w sztafecie pokoleń, nasiąkamy pewnymi zachowaniami i często postępujemy tak, jak wobec nas albo wobec innych osób postępowali nasi rodzice. Dotyczy to zarówno zachowań, które nam się podobają, jak i tych, które trudno nam było zaakceptować. To, co wynosimy z rodzinnego domu, jest dla nas oczywiste i często nieświadome. Dlatego o tym, że dźwigamy bagaż zachowań, najszybciej zdajemy sobie sprawę, gdy konfrontujemy się z innymi ludźmi. W dzieciństwie przyjmujemy różne rodzaje zachowań bez zadawania pytań. Jeśli wychowywaliśmy się w rodzinie, w której często wybuchały kłótnie, będzie to dla nas normalne, gdy więc na naszej drodze pojawi się osoba pochodząca z domu, w którym nie było takich praktyk, zdamy sobie sprawę, że to nie jest standard. Podobnie dzieje się, kiedy już w dorosłym życiu wchodzimy w regularne związki.

W takiej relacji możemy przejrzeć się jak w zwierciadle. Zdarza się, że konfrontacja może być dla nas bolesna. Na przykład wtedy, gdy zdamy sobie sprawę, że nasze życie nie jest satysfakcjonujące. Wtedy też możemy się przyłapać na tym, że powielamy schematy, które wynieśliśmy z domu.

Każdy z nas został wychowany w sposób, który pokrywa się lub pozostaje w sprzeczności z tym, w jaki sami próbujemy wychować nasze dzieci. Tak naprawdę ani konsekwentne odrzucanie otrzymanego wychowania, ani jego ślepe powielanie nie wpływają korzystnie na rozwój naszych pociech.

Wielu rodziców stara się unikać błędów, przez które sami cierpieli, ale niestety bez powodzenia. Unikając podobnych zachowań, wpadamy w inną pułapkę, która może okazać się równie niebezpieczna. Podam przykład mojej dobrej koleżanki. Jej mama systematycznie spóźniała się, odbierając ją z przedszkola, a teraz ona jest nadopiekuńcza w stosunku do syna. W rezultacie on wszystkiego się boi i nie chce nigdzie zostawać bez niej. Zdarzenia z dzieciństwa cały czas jej ciążą, a teraz jej zachowanie będzie ciążyć jej synowi.

Podobnym przypadkiem jest Janek, na którym dotkliwie odbiły się konflikty z rodzeństwem. Teraz nieustannie powtarza swoim dzieciom: „Zabraniam wam się kłócić”, co wywołuje między nimi zatargi. Jeżeli nadmiernie koncentrujemy się na trudnościach w procesie wychowania, jakich chcielibyśmy oszczędzić dzieciom, uzyskujemy efekt odwrotny i wpadamy w skrajność powiązaną z naszą pierwotną raną.

Z jednej strony to pułapka ustawienia się w kontrze do modelu, w jakim nas wychowano, z drugiej natomiast staje się to niebezpieczne w postawie bezkrytycznego naśladownictwa względem niego. W obu przypadkach rodzic niezmiennie za jedyny punkt odniesienia obiera wychowanie otrzymane od własnych rodziców, zamiast skupiać się na autentycznych potrzebach swojego dziecka.

Możliwość oderwania się od bezrefleksyjnego odtwarzania modelu wychowania naszych rodziców tkwi w analizie naszego stosunku do niego. Każdy z nas może wskazać zachowania swoich rodziców, które sprawiały nam ból i których chcielibyśmy oszczędzić własnym dzieciom, ale możemy również dostrzec te, które przyczyniły się do naszego rozwoju. Wychwycenie pozytywów i negatywów otrzymanego wychowania i elementów, których chcielibyśmy uniknąć czy też tych, które chcielibyśmy przekazać, pozwala na dokonanie konstruktywnej syntezy.

Dla przykładu surowi rodzice mogli jednocześnie wyrobić w nas umiejętność równego traktowania innych. Nie chodzi zatem o to, by totalnie odrzucać model wychowania, który nas ukształtował, nie może być on bowiem całkowicie dobry czy zły. Bardziej chodzi o to, by rozliczyć się z własnym dzieciństwem, co pozwoli nam skupić się nie na swoim bagażu, ale na tym, jaki bagaż wkładamy na plecy własnych dzieci.

Ale powielanie błędów swoich rodziców nie dotyczy tylko relacji z dziećmi. Jeśli byłaś świadkiem sytuacji, że ojciec zdradzał matkę, a ta akceptowała to latami, możesz mieć problem w nawiązaniu dobrej relacji z partnerem. Podobnie jest, gdy stajesz się mimowolnym świadkiem kłócących się ciągle rodziców. W dorosłe życie zabieramy ze sobą bowiem emocje, które były z nami na co dzień. Często jest to chłód, napięcie czy nerwowość, których nie rozumiemy.

Każda dziewczynka patrzyła na to, jak tata odnosi się do mamy i w dorosłym życiu szuka podobnego mężczyzny, który traktowałby ją w taki sam sposób.

Niestety dzieje się tak również w przypadkach, gdy relacje w domu były mocno zaburzone czy wręcz patologiczne. Po takich doświadczeniach przeważnie nie możemy być szczęśliwi we własnym związku, ponieważ nasi rodzice szczęśliwi nie byli… Ale wybieramy to, co znane, bo w takiej relacji czujemy się pewniej. Choć świadomie pragniemy czego innego, nie potrafimy przekroczyć tej smutnej emocjonalnej matrycy, póki nie zyskamy świadomości, że taką mamy. Skąd się bierze emocjonalna matryca? „Dziecko nie rozumie, jest jeszcze za małe” – myślą dość często rodzice. Może nie rozumie, ale czuje: zamieszanie, pustkę, napięcie, lęk, chłód emocji i odrzucenie. Dość często buduje to w nim poczucie winy. Do tego się przyzwyczaja i tego potem nieświadomie szuka. Dziecku trzeba mówić, co się dzieje, bo inaczej żyje w ciągłym napięciu, które je demoluje. Przywyka do napięcia i dlatego w relacjach w dorosłym życiu czuje się jak w domu, pamiętając dobrze to napięcie.

Żadna matryca nie oznacza jednak wyroku. Dorosłym lekiem na trudne dziedzictwo jest zdanie sobie sprawy z tego, co tak naprawdę przeszkadza nam żyć w pełni, odkłamanie i rozwikłanie tych wzorów. Pomaga, tym razem już świadoma, nauka kochania siebie, a dzięki temu także innych. Wyleczenie emocjonalnych ran jest możliwe, ale wymaga czasu, pracy i odwagi do zbudowania bliskości.

Wyniesione z domu wzory i matryce, które mówią nam, czym są miłość, bliskość, zaufanie często sprawiają, że choć bardzo tego pragniemy, nie umiemy tworzyć bliskich relacji. Czasem niezbędnym krokiem jest samo uświadomienie sobie, co się działo w życiu naszych rodziców i jaki to ma wpływ na nas dzisiaj. Ten krok otwiera nam drogę do wolności i szczęścia.

 

Urszula Markowska

Udostępnij: