Ból jest nieodłączną częścią życia. Cierpienie jest naszym wyborem. (Haruki Murakami, „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”)

Stwierdzenie, że człowiek może wybrać brak cierpienia w życiu, wydaje się absurdalne, a nawet bezczelne. Po zastanowieniu dochodzę jednak do wniosku, że to prawda. Jestem dociekliwa, nie przyjmuję bezkrytycznie uproszczeń i prawd objawionych, postaram się więc pokazać, dlaczego niektórzy ludzie gorzej niż inni radzą sobie ze stratą i co możemy zrobić, by radzić sobie z nią lepiej. Zacznijmy od naukowo potwierdzonego efektu posiadania – większość z nas ma silną awersję do straty, przerastającą chęć zysku. Oznacza to, że ból ze straty np. określonej kwoty jest przez nas odczuwany jako większy niż radość z zysku o takiej samej wysokości. W praktyce osoby takie boją się ryzyka, np. zmiany pracy, inwestycji, a często wręcz postrzegane są jako skąpe. Interesowało mnie, jak przekłada się to na całe życie, czy tak samo podchodzimy do strat innych niż materialne: do śmierci, rozwodu, utraty młodości, zdrowia, opuszczania przez nasze dzieci domu rodzinnego itd. Skąd się bierze lęk przed stratą

Lęk przed stratą jest jednym z najtrudniejszych lęków człowieka, bo korzenia – mi sięga separacji z rodzicami, a u jego podstawy leży strach przed śmiercią i zagrożenie najważniejszej potrzeby – poczucia bezpieczeństwa. Mechanizm nadmiernego nasilenia się lęku w naszym życiu jest dość prosty. Jeśli we wczesnym dzieciństwie nie mamy poczucia silnej więzi, wsparcia i akceptacji od na – szych opiekunów, np. rodzice są chłodni emocjonalnie, w depresji, ich uwaga jest skierowana na inne sprawy lub po prostu są nieobecni, to – nawet jeśli jesteśmy pod opieką fizyczną, nakarmieni i mamy dach nad głową – mamy poczucie zagrożenia życia, a odczuwać to potrafi już noworodek. Gdy rośniemy w poczuciu niepewności opieki emocjonalnej, proces psychicznej separacji od rodziców, czyli uświadamiania sobie, że jesteśmy odrębnym człowiekiem, coraz bardziej samodzielne poznawanie otoczenia, przyłączanie się do grup innych dzieci (np. w przedszkolu), nawiązywanie relacji z innymi ludźmi, będzie dla nas bardzo trudny. Możemy zareagować na dwa sposoby: albo wykształcając w sobie mechanizm lękowego wchodzenia w relację na zasadzie „zlewania się”, panicznego szukania bezpieczeństwa u innej osoby, albo przeciwnie, na zasadzie „unikowości”, czyli z pozycji „Zosi Samosi”, która niczego i nikogo nie potrzebuje i ze wszystkim w życiu poradzi sobie sama. Albo dramat i histeria, albo zamrożenie i obojętność, chłód emocjonalny. Możliwa jest także mieszanka obu tych sposobów, nazywana stylem zdezorganizowanym. Żaden z tych sposobów budowania relacji nam nie służy, każdy powoduje nasilenie lęku przed stratą – stratą, do – dajmy, jakiegokolwiek rodzaju, nie tylko dotyczącą więzi. Możemy oczywiście załamać ręce i zacząć tu obwiniać naszych rodziców i opiekunów, że to przez nich teraz tak cierpimy, ale pamiętajmy, że… skoro nas czegoś nie nauczyli, sami tego nie potrafili. Możemy więc zostać w tym miejscu albo wziąć sprawy w swoje ręce i rozpocząć zmiany, mając świadomość, że to nie nasza wina, że jest jak jest, ale wyłącznie nasza odpowiedzialność, czy postanowimy żyć łatwiej i przyjemniej. Droga do tego oczywiście jest długa i trudna, ale warta wysiłku.

Co oznacza nieprzywiązywanie się

Ponieważ taki „pozabezpieczany” styl przywiązania dotyczył mnie samej, dużo czasu zajęło mi dowiedzenie się i zrozumienie, co oznacza buddyjskie zalecenie nieprzywiązywania się, które ma nas ochronić przed przeżywaniem cierpienia w stracie. Dziś spotykam wiele osób, które rozumieją to opacznie, warto więc o tym opowiedzieć. We wcześniej opisanych sposobach budowania relacji ze światem i z ludźmi silnie jest obecny lęk. Tyle że w jednym przypadku jest bardzo widoczny, a w innym często wcale. To daje złudzenie, że go nie ma, ale nie jest to prawdą. W efekcie jedne osoby przeżywają każdą stratę nadmiernie, rozpaczają lub wpadają w stany depresyjne, a drugie wydają się wobec straty obojętne, w rzeczywistości zaś także cierpią. Żeby tego cierpienia nie doświadczyć, starają się unikać zaangażowania, które mogłoby się zakończyć stratą. Niechętnie zmieniają środowisko, pracę, nie lubią wchodzić w nowe relacje, nie ryzykują – po prostu. Natomiast żadna z tych osób nie rozumie i nie czuje, że strata może nie być związana z cierpieniem, bo jako cierpienie i ogromne zagrożenie nauczyła się ją odczuwać. Dla tych osób, wygłodniałych relacji, ale i obawiających się jej, istnieją dwa stany – „mam to, czego potrzebuję i cierpię, bojąc się straty”, albo „nie mam i cierpię z tego powodu”. Tłumaczenie więc, że wystarczy się nie przywiązywać, jest jak rzucanie grochem o ścianę, bo zostanie zrozumiane najprawdopodobniej jako polecenie odcięcia się od emocji, a zupełnie nie o to chodzi! Emocje są dla nas bardzo ważną informacją o tym, co się z nami dzieje, a to, czego musimy się nauczyć, to konstruktywna reakcja na nie i powolna, świadoma zmiana swojego nastawienia, które jest bazą dla odczuwanych emocji. I tak po nitce do kłębka dochodzimy do rozwiązania zagadki – żeby w zdrowy sposób radzić sobie ze stratą, czyli nie bać się życia, czerpać z niego garściami, cieszyć się nim, doświadczać, wreszcie, by móc się naprawdę rozwijać i zmieniać bez strachu, że coś ryzykujesz, musisz nauczyć się bezpiecznego stylu przywiązania do osób, rzeczy, stanów, do rzeczywistości. Dzieci, które zostały w ten styl wyposażone na początku życia, ufają matce (lub innemu opiekunowi), czują się przy niej bezpiecznie, wierzą, że jest wrażliwa i gotowa do wsparcia oraz opieki, czyli dostępna. Bezpieczny styl przywiązania buduje w nas stabilne poczucie własnej wartości i przekonanie, że mamy prawo do opieki, miłości i akceptacji. Dzięki temu mamy odwagę poznawać świat z dużą pewnością siebie, jesteśmy ciekawi nowych możliwości i bez problemu angażujemy się w relacje społeczne, umiejąc kontrolować swoje emocje. Wspieramy innych, ale sami też zwracamy się o pomoc w potrzebie. Bycie zależnym od innych nie sprawia nam problemu, a jednocześnie potrafi my stawiać wyraźne granice, czyli nie boimy się bliskości, zachowując przy tym własną odrębność. Rzadko martwimy się, że zostaniemy porzuceni, a jeśli tak się stanie, to nie obwiniamy za to wyłącznie siebie, własnych braków czy niedoskonałości, nie włączamy narracji „nikt mnie nigdy nie pokocha, nikt mnie nie lubi”. Nie obwiniamy też wyłącznie drugiej strony, by obronić własny wizerunek. Potrafi my znaleźć obiektywne przyczyny. Bliskie związki z innymi osobami (nie tylko związki romantyczne) kojarzą się nam ze szczęściem i zaufaniem. Nieuzależnianie się od „posiadania” to więc nie to samo co bycie obojętnym emocjonalnie. To zdrowe poczucie odrębności i umiejętność szczerego bycia z innym człowiekiem. Bycia Z UDZIAŁEM EMOCJI. Recepta jest więc bardzo prosta, choć niełatwa do realizacji: zbudować w sobie poczucie własnej wartości i z tej pozycji otworzyć się na prawdziwe, głębokie relacje, na życie i wpisane w nie straty.

Zdrowe przeżywanie straty

Doszliśmy do miejsca, w którym widzimy, że poradzenie sobie w konstruktywny sposób ze stratą związane jest z poczuciem, że jesteśmy akceptowani i wartościowi, ze wsparciem społecznym. Spójrzmy na to z perspektywy kilku prostych przykładów związanych ze stratą i zobaczmy, co być może tracimy w tych sytuacjach i jak możemy w inny sposób zaspokoić swoje potrzeby.

Utrata młodości

Dla większości ludzi przemijanie związane jest z lękiem przed śmiercią. Tą fizyczną. Ale zanim ona nastąpi ze „śmiercią społeczną”. Bo starzenie się kojarzymy często z utratą znaczenia, byciem niepotrzebnym, a nawet byciem obciążeniem. Zastanów się, czy bycie dostrzeganym, potrzebnym, jest dla ciebie priorytetem. Może warto zaangażować się w jakieś wartościowe inicjatywy, działalność społeczną, wejść w ciekawą aktywność sportową? Możliwości znalezienia środowiska, w którym będziesz akceptowana/ny, potrzebna/ny jest wiele, a jest to przecież jedna z naszych podstawowych potrzeb, nadaj w każdym wieku.

Usamodzielnienie się dzieci

Syndrom „pustego gniazda” jest często także związany z utratą młodości. Trudno o bardziej czytelny moment zmiany pokoleniowej. Może to też być moment utraty kontroli. Dorosłe dziecko będące w zdrowej relacji z rodzicem nie pyta już o zdanie na każdy temat czy zgodę na konkretne działania. Dojrzały emocjonalnie rodzic to rozumie, rodzic nadmiernie kontrolujący (co czasem przyjmuje formę nadmiernej troski i zbyt dużej, duszącej bliskości) będzie czuł się urażony, gdy dla jego dziecka istotniejsze będzie zdanie partnera/partnerki, a nie mamy/taty. Jeśli widzisz takie momenty we własnym życiu, pomyśl, czy nie definiujesz własnej wartości poprzez rodzinę, dzieci, partnera. Gdzie ty jesteś w tej układance? Czy bez nich jesteś kimś ważnym? Znajdź własną przestrzeń, zainteresowania, pasje, hobby. Pozwól dziecku mieć własne życie – na tym polega zdrowe dojrzewanie.

Strata materialna

Często bywa, że majątek jest symbolem poczucia bezpieczeństwa i statusu. Złudnym. Tak jak lokowanie własnego bezpieczeństwa w innej osobie, tak umiejscowienie go w rzeczach materialnych lub pieniądzach nie wspiera nas w rozwoju. Oczywiście potrzebujemy innych osób, potrzebujemy też pieniędzy, by przeżyć, ale czy ich strata oznacza śmierć? Pomyśl. Raz już je zarobiłaś/eś. Potrafisz to robić. Zdobyłaś/eś potrzebne przedmioty, meble… Czy ich ewentualna utrata to koniec świata? Co jest wartością – one czy twoje umiejętności radzenia sobie? Większość najbogatszych ludzi świata kilkukrotnie w życiu zbankrutowała i nie powstrzymało ich to od realizacji kolejnych wizji biznesowych. Podobnie jest ze statusem społecznym – jeśli jest prawdziwy, oparty na kompetencjach, zbudowanych relacjach, autentyczności i czytelnych wartościach, to nie potrzebuje potwierdzenia w postaci drogich akcesoriów. Popracuj nad tym, by swoje poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości lokować w sobie, a nie w stanie posiadania.

Rozwód, zakończenie relacji

Dla wielu to temat postrzegany w kategoriach „nie udało mi się”, „jestem do niczego”, „nikt mnie nie chce”. A ja mam poczucie, że czasem rozwód/rozstanie paradoksalnie jest sukcesem, nie porażką. Ta sytuacja dotyczy nie tylko związków partnerskich, ale długotrwałych relacji (także tych rodzinnych), przyjaźni. Wiążemy się ze sobą w pary – nie ukrywajmy – by zaspokoić wzajemnie swoje potrzeby. Tyle że na przestrzeni naszego życia mogą się one zmieniać, bo i my podlegamy zmianie. Bywa, że jedna osoba dba o swój rozwój, druga natomiast chce pozostać w punkcie wyjścia. Co wtedy? Uczciwie byłoby przyznać, że nasze drogi się rozeszły. Brzmi jak truizm, ale chyba nim nie jest. Pozostanie w takim związku w bliskości nie jest możliwie na zasadach kompromisu, bo tu zawsze ktoś będzie czuł się pokrzywdzony i nigdy potrzeby obu stron nie będą zaspokojone. Może lepiej czasem uznać, jak długą drogę wspólnie przeszliśmy, ile oboje na tym zyskaliśmy i zakończyć taką relację z wdzięcznością. Przynajmniej w dotychczasowej formie, bo być może możliwe są inne, np. znajomość, wzajemne wsparcie. Ważne, by znaleźć obiektywne czynniki rozpadu relacji, a nie obarczać winą drugą stronę lub siebie.

Śmierć bliskiej osoby

Zdarzenie, z którym każdy z nas będzie miał do czynienia, będąc także w roli głównej. Logika podpowiada, że powinniśmy się z nim godzić, będąc wdzięcznymi za czas spędzony wspólnie z osobą, która odeszła. Często jednak pojawiają się takie uczucia jak poczucie winy, że można było zapobiec, zrobić więcej albo – paradoksalnie – że ta śmierć przyniosła nam ulgę, co zdarza się w przypadku toksycznych relacji lub długotrwałej choroby osoby zmarłej, związanej z cierpieniem. Zauważ, że obwinianie się, wynikające często z naszego lęku przed niespełnianiem oczekiwań (co związane jest z potrzebą akceptacji), niczego nie zmienia, a tylko przysparza nam cierpienia. Ból związany w tym wypadku ze stratą jest zupełnie naturalny, ale pozwolenie sobie na przeżycie żałoby w normalnej sytuacji zmniejsza go. Jeśli zamiast tego w twoim życiu pojawia się wszechogarniające cierpienie, to zastanów się, jakie potrzeby realizowałaś/eś tak naprawdę w tej relacji. Być może była ona właśnie wcześniej opisywanym symbiotycznym zlaniem się dla zyskania poczucia bezpieczeństwa. Jeśli tak jest, skoncentruj się na nauczeniu się przyjmowania koniecznego dla nas wszystkich wsparcia społecznego (nie mylić ze współczuciem), które w sytuacji śmierci zwykle naturalnie jest nam udzielane. Zauważ, że można budować bezpieczne, wspierające relacje z wieloma osobami, nie tylko ze zmarłym, a prawdziwe poczucie bezpieczeństwa trzeba znaleźć w sobie. To tylko kilka z ogromu możliwych przykładów naszego podejścia do straty, które mogą znacznie różnić się od siebie. Ważne, by mieć świadomość, że jeśli stracie towarzyszy poczucie cierpienia, a nie tylko bólu, to zapewne tracimy coś więcej, niż nam się wydaje. Ból jest naturalny dla straty, a przeżyta w zdrowy sposób żałoba – nie tylko po śmierci, ale po jakiejkolwiek stracie – bo proces ten jest podobny – powoduje, że ból mija. Inaczej jest z cierpieniem. Ono wskazuje na ukryte dno. Oczywiście w takich sytuacjach dodatkowym utrudnieniem jest wszechobecna w naszej kulturze gloryfikacja cierpienia („trzeba nieść swój krzyż”), ale nie daj się nabrać, to szkodliwa manipulacja. Zastanów się więc, dlaczego tak trudno ci pogodzić się ze stratą. Pomogą ci te pytania:

Co dawało/ła mi to/ta osoba, której dotyczy strata? Jakie POTRZEBY realizowałam/em?

Czego NAPRAWDĘ teraz potrzebuję i jak mogę zaspokoić swoje potrzeby?

Czy moje potrzeby znajdują akceptację? Czy ja czuję się AKCEPTOWANA/ NY?

Kto jest mi teraz BLISKI? Kto może dać mi prawdziwe WSPARCIE?

Jakiego konkretnie wsparcia potrzebuję? Co mogę ZROBIĆ, by je uzyskać?

Strata może mieć swoje dobre oblicze, jeśli postanowimy nadać jej głębszy sens. Konieczne jest zastanowienie się w takim momencie nad sobą i swoim życiem, nad tym, czego się boimy, jak możemy sobie z tym poradzić. Badania wskazują, że około 25% osób, które przeżyły traumatyczne doświadczenie, wykorzystuje je, nadając mu sens, doświadczając w taki sposób wzrostu posttraumatycznego. Takie osoby w jakiś sposób rozwijają się dzięki traumie. Nie każda strata oczywiście jest traumą, ale niewątpliwie jest trudnym doświadczeniem. A to właśnie trudne momenty, nie te przyjemne, zatrzymują nas i nakłaniają do refleksji. Od ciebie zależy, czy wyciągniesz wnioski i wzrośniesz, czy postanowisz zatopić się w cierpieniu i kurczowo trzymać się mentalnie tego, co już minęło i nie wróci. Jak widzisz – to ty wybierasz.

Katarzyna Wojciechowska

Udostępnij: