„Już samo słowo zmiana kojarzy nam się z wysiłkiem, lękiem przed tym co nowe i nieznane. Wybieramy więc postawę chowającego się dziecka. Możesz więc zamykać oczy udając, że Cię nie ma, ale kryzys nie zniknie.
Wraz z wielkim kryzysem coraz częściej pojawiało się pytanie o potrzebę zmiany.”
Kryzys jest nieodłączną częścią ludzkiego życia. Wpisany na stałe z jednego, bardzo prostego powodu: istotą życia jest bowiem zmiana. A zmiana pociąga za sobą prawdopodobieństwo kryzysu. Zatem zawiera on w sobie koniec „starego”, a początek „nowego”. Problem w tym, że to co „stare” jest oswojone, a więc wydaje się być bezpieczne. „Nowe” zaś zawiera w sobie element niepewności, wywołując lęk. Dlatego latami tkwimy w nieudanych związkach i nielubianej pracy. Podjęcie decyzji o zmianach jest dużo trudniejsze, niż akceptacja niekomfortowego położenia.
Brzmi to wszystko niczym regułka zasłyszana w gabinetach psychologów. Jednak jest to prawda, której nie chcemy zauważyć, a przede wszystkim odpowiednio nazwać. Już samo słowo zmiana kojarzy nam się z wysiłkiem, lękiem przed tym co nowe i nieznane. Wybieramy więc postawę chowającego się dziecka. Możesz więc zamykać oczy udając, że Cię nie ma, ale kryzys nie zniknie. Praca nie stanie się tą wyśnioną, dającą tylko satysfakcję, a partner nie spełni naszych oczekiwań jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Decyzja o zmianach nie należy do łatwych, ale z pewnością z czasem okaże się najlepszą.
Jestem przykładem tego, że chroniąc się przed decyzją o zmianie, zrobiłam sobie sporo krzywdy, a na pewno straciłam sporo cennego czasu.
Patrząc przez pryzmat społecznych oczekiwań wobec wzorca kobiety i mężczyzny, można powiedzieć, że wręcz książkowo wpisywałam się w ten kanon. Żona, matka opiekunka domowego ogniska. Obiad z dwóch dań, zapach pieczonego ciasta, idealnie wyprasowane koszule i dopasowanie do pomysłów męża. Frustracja, która we mnie narastała tłumiona była od razu, zanim zdążyła w ogóle ujrzeć światło dzienne. Czyli standardowo powtarzałam sobie patrząc na swoje odbicie w lustrze, że przecież nie ma na co narzekać.
„Mam dach nad głową, ciepły posiłek, dzieci są zabezpieczone, a, że pracy nie mam takiej, o jakiej marzę, to nie problem. Przecież w życiu nie można mieć wszystkiego. To, że mąż jest oschły i często wybucha? Przecież nie pije i jeszcze nie bije, więc nie jest tak źle. Uspokój się kobieto i ciesz tym, co masz.”
BRZMI ZNAJOMO?
Z czasem jednak mąż był coraz bardziej wybuchowy. A to pozorne zabezpieczenie dzieci i mnie było powodem wypominania. Moja praca, którą podjęłam po kilku latach opieki nad dziećmi, nigdy nie była tą odpowiednią, bo co to za zawód dziennikarka… Prawdziwa praca, to w sklepie na dziale mięsnym i tylko to dałoby prawo do poczucia zmęczenia. Kryzys urósł przez lata do wielkości starego dębu, a tego ni cholery nie przykryjesz serwetką, czy nie zamieciesz pod dywan. To znak, że o kilka lat za długo podlewałam w sobie, ów kiełkujący kryzysik, udając, że go nie ma.
Wraz z wielkim kryzysem coraz częściej pojawiało się pytanie o potrzebę zmiany. Z jednej strony była moim marzeniem, z drugiej zaś bałam się tego, co ta zmiana ze sobą przyniesie. A ona nastąpiła w momencie, gdy w końcu powiedziałam na głos, że jej chcę i potrzebuję. Zmiana przyszła, gdy nie tylko ową potrzebę w sobie rozpoznałam, ale gdy podjęłam decyzję o zmianie w sobie samej. Dzisiaj wiem, że była słuszna i korzystna dla mnie i moich dzieci. Nie uniknęłam lęku, stresu, ciężkiej pracy czy rezygnacji z wygody. Nikt przecież nie mówił, że zmiany są łatwe. Jednak były początkiem czegoś niezwykłego i dziś nie widzę w nich żadnej straty, ale częściej dostrzegam zyski.
Praca oczywiście była priorytetem, bo dzięki niej mogłam opłacić rachunki i nakarmić dzieci. Ale mimo dodatkowych pobocznych zajęć dziennikarstwo pozostało zawodem, z którego nie zamierzałam rezygnować. Myślę, że miałam w sobie jeszcze większą determinację, by właśnie dziennikarstwo mogło stać się jedynym moim zajęciem. Żeby ten cel osiągnąć, pracowałam ciężko przez kilka lat. Czy pozostanie ze mną do końca? Nie wiem, jeśli wybiorę coś innego, będzie to kolejna zmiana, której dokonam bardzo świadomie. Obecnie praca jest dla mnie wielką pasją i daje mi bardzo dużo satysfakcji. Ale stała się taką, bo dałam sobie szansę, bo pytałam każdego dnia siebie samej, czego tak naprawdę chcę, i co chcę robić. Bo dałam sobie prawo do spełniania marzeń. Stawiając na siebie, i ufając swoim wyborom nie oceniałam tego jako egoizmu. Bo to w ogóle egoizmem nie jest. To po prostu zaopiekowanie się sobą. To spokój, który doceniam każdego dnia. Kiedy myślę o sobie, swoim kryzysie i zmianach które zadziały się w moim życiu, drodze, która nie była łatwa, to wiem, że ja po prostu chciałam wymyślić siebie na nowo. Nie „musiałam”, ale chciałam. I tą nową siebie lubię bardziej…
Urszula Markowska