Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci.” Wisława Szymborska

Śmierć jest i będzie naturalnym zakończeniem. To „zakończenie” jest najtrudniejsze do zaakceptowania oraz budzi w nas lęk, ogromny ból, zwłaszcza po stracie kogoś bliskiego. Nic dziwnego, ciągle przecież dążymy do tego by kochać, by być kochanym i szczęśliwym. Mimo, że wiesz, iż kiedyś nadejdzie koniec odsuwasz od siebie tę myśl, bo ona przeraża. Nikt nie chce przecież tracić tych, którzy sprawiają, że jest się szczęśliwym. Żałoba o której mówimy jest tym czasem, który ze stratą próbuje nas oswoić i nauczyć żyć na nowo, inaczej…

Odbyłam ostatnio długą rozmowę z psychologiem, który przekonywał mnie, że akceptacja śmierci, a także pożegnanie najbliższych można na tyle oswoić, by nie czuć rozdzierającego nas bólu po stracie. To pogodzenie się z tym co przynosi życie i jest najlepszym krokiem by śmierć nie zachwiała naszą codziennością. Jednak myślę sobie, a nawet jestem pewna, że gdyby nie smutek, żal, cierpienie czy uczucie osamotnienia, nie umielibyśmy dostrzegać lub cieszyć się miłością. Cała ta gama emocji, również tych trudnych czyni nas ludźmi.

Faktem jest niemniej, że śmierć w naszej kulturze od wieków traktowana jest jak temat, którego lepiej unikać. Tabu. Jako społeczeństwo ukrywamy umieranie za zamkniętymi drzwiami. Chowamy je w szpitalach wielkości metropolii, domach opieki, hospicjach i dusznych prowizorycznych sypialniach, naprędce przeniesionych na parter domu. Mówimy ściszonym głosem o rozpoznanej u kogoś śmiertelnej chorobie. Bawimy się w chowanego z naszymi uczuciami, spychając ból głęboko pod powierzchnię, żeby móc zachować choć zewnętrzne pozory tego, że sobie radzimy.

Do śmierci niestety nikt nas nie przygotowuje, szczególnie śmierci najbliższych. Pamiętam rozmowę z babcią, w której wybrzmiało, że powinnam się uczyć więcej, być bardziej samodzielna bo przecież ona w końcu umrze, a ja bez niej będę musiała sobie dać radę. Moje oburzenie na jej słowa było ogromne, miałam żal do niej, bo przecież nie powinna tak mówić do dziecka. Dyskusje o śmierci budziły we mnie spory lęk. Ten lęk nieustannie podsycano na lekcjach religii czy podczas kazań w kościele. Wszystko sprowadzało się do zasłużenia na niebo, wizję piekła, potępienia, a początkiem tej niewiadomej pozagrobowej przyszłości była właśnie śmierć.

Być może mój ogromny strach przed utratą kogoś bliskiego wynikał z dziecięcych doświadczeń, bo mój ojciec zmarł gdy miałam zaledwie 4 lata. Nikt ze mną o tym wydarzeniu wtedy nie rozmawiał, bo przecież takie małe dziecko jeszcze niewiele rozumie. Ale ja rozumiałam więcej, niż bym chciała. W pamięci mam smutne obrazy, które idą ze mną przez całe życie. Trumna w pokoju, płaczący ludzie, zapach wosku, pochowane lustra. Nie wiedziałam dlaczego tata ciągle śpi, a przerażona rodzina znalazła mnie w nocy, gdy spałam obok martwego ojca. Efektem moich nocnych wędrówek była decyzja rodziny, że na pogrzeb nie pójdę. Ze stratą ojca nie mogłam sobie poradzić długo, z odejściem moich ukochanych dziadków również. Każda śmierć przynosiła bowiem duże zmiany w moim życiu i to niestety nie były zmiany na lepsze.

Śmierć moich bliskich była faktem, a jak wiemy, z faktami trudno dyskutować. Sporo czasu poświęciłam jednak skupieniu swoich emocji wobec samej straty. Był to powód do podsycania w sobie żalu, poczucia samotności i małych depresyjek. Dziś ten brak bliskich przekuwam raczej na wspomnienia. Potrafię godzinami opowiadać moim córkom o swoich dziadkach i taka pamięć sprawia, że nie ma mowy o tych trudnych emocjach. Żałoba, która w moim przypadku trwała bardzo długo, była mimo wszystko potrzebna, by zrozumieć, poukładać i docenić dobre strony tych relacji. Nie wiem, czy chciałabym to zmienić. Być może byłoby mi łatwiej, gdyby w porę ktoś ze mną porozmawiał oraz pomógł poradzić sobie z żalem czy stratą. Wiem też że, cała ta paleta emocji stwarzała moją wrażliwość, uczyła pojmowania świata, by teraz jako osoba dorosła była, tym kim jestem. Jestem wdzięczna moim bliskim, których już nie ma, za to, co przekazali mi dobrego, że uczyli mnie miłości, empatii do ludzi i zwierząt, że zostawili sporo przyjemnych wspomnień. I tu jest chyba różnica w pojmowaniu śmierci… Albo skupiasz się na stracie, albo na wdzięczności za czas, jaki został wam dany. Ja potrzebowałam wielu lat, a także straty kilku ważnych ludzi, by to dostrzec. Lęk przed utartą bliskich nie zniknął, wydaje mi się naturalnym, ale oswojenie go daje więcej spokoju.

Urszula Markowska

Udostępnij: