Zobowiąż się do przezwyciężenia lęku i wyrośnięcia z tego, kim jesteś teraz.[…] Bez względu na to, jakie musisz pokonać po drodze przeszkody, by tam dotrzeć, NIE BÓJ SIĘ BAĆ i ZRÓB TO”. (Susan Jeffers, „Nie bój się bać”)

Poważne zmiany, skoki w niezależność i decydowanie o sobie w każdym wieku są ogromnie bolesne i wymagają największej odwagi, a przecież nierzadko prowadzi do nich psychoterapia. Co więcej, ze względu na ogrom ryzyka psychoterapia często jest niezbędna nie dlatego, że zmniejsza ryzyko, lecz dlatego, że uczy odwagi i umacnia ją”. („Droga rzadziej przemierzana”, M. Scott Peck)

W moim ogrodzie były kiedyś takie miejsca, których nie lubiłam odwiedzać. Rosły tam maliny, a wśród nich wysoka trawa – rzadko ją usuwałam. Malin nie jadłam. Wyrosły w tym miejscu także leszczyny. Żadnej z tych roślin nie zasadziłam. Skąd się wzięły? Najprościej powiedzieć – z nasion. Skąd te nasiona? Nie byłam świadoma, nie pomyślałam o tym, że ta bujna roślinność i brak mojej obecności – plewienia, koszenia, sprzątania liści – zapewnia doskonałe warunki dla rozwoju gryzoni, które przyniosły w to miejsce orzechy i pomogły rozmnożyć się malinom. Teraz postanowiłam zaopiekować się tym skwerkiem. Stwierdziłam, że muszę ściągnąć darń, żeby gruntownie wyplenić roślinność zagłuszającą maliny. To pozwoliło mi zobaczyć ślady podziemnych korytarzy. Uporczywe kopce, które widziałam wcześniej, nie zrobiły na mnie takiego wrażenia – przerażenia – jak wyobrażanie sobie podziemnego świata, który niszczy korzenie moich roślin i drzew. Podczas porządkowania ogrodu nasunęła mi się pewna analogia do mojego istnienia. Też bałam się dotykać i poznawać to, co mnie gryzie od środka. Nie byłam świadoma istnienia tych podziemnych korytarzy, gdzie uczucia były niszczone, często zagrzebane przez spychanie w kąt, tak by ich nie dostrzec. Tam rozwijały się szkodniki. Szkodziły mojemu ciału poprzez umysł. Błędne przekonania i brak uważności, może strach, niechęć, unikanie – tłumaczenie, że są ważniejsze sprawy; to wszystko spowodowało „zakłócenia”, które teraz wymagają czasu, by przywróć harmonię.

Co blokuje nas przed spojrzeniem w przeszłość, w głąb siebie, i zmierzeniem się z własnym lękiem przed czymś, czego nie potrafi my nawet nazwać?

Charles L. Whitfield w książce „Zadbaj o swoje wewnętrzne dziecko. Wsparcie dla DDA i DDD” tak tłumaczy te nasze obronne zachowania: „Straty z przeszłości, pamięć, a nawet przypomnienie o nich, podobnie jak te bieżące, wywołują lęk przed kolejnymi stratami w przyszłości”. To już wystarczający powód, który skutecznie może odsuwać nas od chęci zbliżania się do miejsc wywołujących w nas opór wynikający z lęku. Nie zawsze przyczyną tego musi być strata bliskiej osoby, choroba czy utrata sprawności. Często dzieje się to także w obliczu wydarzeń, których nie postrzegamy, jako straty, a na pewno nią są, jak chociażby przejścia między fazami życia, np. wejście w wiek średni czy starość, a nawet wyczekiwana przeprowadzka.

Powróćmy jednak znowu do mojego ogrodu. Ściągnęłam darń, odsłoniłam miejsca, gdzie mają swoje mieszkania zwierzęta, które nazwałam szkodnikami. Wcześniejsze sposoby walki z nimi, które miały je zmusić do opuszczenia ogrodu, nie pomogły. Żadna roślina, którą radzono mi zasadzić, a która rzekomo miała odstraszać gryzonie, nie powstrzymała rozwoju tego zwierzyńca, który niszczył stopniowo rośliny. Podobnie jest z moim umysłem i ciałem. Pozwoliłam, by to, co mnie gryzie, swobodnie się zagnieździło. Tak jakby przyzwolenie pomnażało wielkość spustoszenia. Nie zdołałam powstrzymać tego siłą woli, bo i ona została zaatakowana. Przekonałam się, jak prawdziwe są słowa M. Scotta Pecka, które zapisał w swojej książce „Droga rzadziej przemierzana”, że „rozpoznanie zranienia, straty lub urazu psychicznego może być trudne, zwłaszcza, gdy ››upchnęliśmy‹‹ je głęboko lub zdusiliśmy”. Okłamywałam się, że wszystko jest w porządku. Doskwierało jednak wciąż uporczywe złe samopoczucie, słabość, która wywołuje zniechęcenie, przygnębienie. I pytania, co się ze mną dzieje.

Wiem, że kiedy czegoś nie widzimy, nie znaczy to, że tego nie ma.

Oskarżałam zawsze ciało o chorobę – ciało jest widoczne. Mój umysł oskarżał. Umysł szuka zagrożeń. Mój umysł sam się oskarżał. Kiedy umysł wybiera zniszczenie siebie w zamian za zachowanie w spokoju innych organów, zapada w stan depresji. Jak możemy rozpoznać stan umysłu, kiedy nie chcemy widzieć jego wszystkich projekcji, a nawet nie możemy (do tego potrzebne jest przyzwolenie umysłu), bo on (umysł) broni nas przed prawdą. W takim wypadku może pomóc psychoterapia.

Często nazywamy psychoterapię ››grą w prawdę‹‹ albo ››grą w szczerość‹‹, ponieważ jej zadaniem jest między innymi po – móc pacjentom w spojrzeniu kłamstwom w oczy” („Droga rzadziej przemierzana”, M. Scott Peck).

No dobrze, odkryłam prawdę ukrytą pod ziemią, wiem, z czym walczę. Nie da się ukryć – gleba. Depresja. Odkrywam tajemne korytarze ukryte pod powierzchnią mojej „ziemi”. Skrywane tajemnice, przez lata zasypywane ściętą trawą (tak, jednak były miejsca, które starałam się regularnie kosić, ale nie grabiłam, w przekonaniu, że użyźniam glebę). Kiedy codzienna ciężka praca usuwania siedlisk szkodników, po – zbywania się ich oraz darni, która pomagała się im ukryć, sprowadziła mnie na kolana, zrozumiałam, że tak naprawdę to nie praca mnie wyczerpuje, ale moja głowa. Te uporczywe oskarżenia: że czegoś nie zrobiłam, że coś zrobiłam nie tak, że robię coś zamiast czegoś innego.

Dodatkowo obciążały mnie i wyczerpywały myśli, że czemuś nie podołam, nie dam rady, bo to jest za trudne, za dużo, za ciężko. Moje przekonanie, że z uwagą i troską zajmuję się wszystkim, co jest ważne, tylko w połowie było prawdziwe. Zajmuję się wszystkim, co przykuwa moją uwagę, ale przecież nie wszystko jest ważne. Myślałam, że jeśli jestem dorosła, umiem planować i umiem zarządzać optymalnie swoimi zasobami, znam swoje możliwości. Nawet, jeśli znałam, to je ignorowałam. Nie chciałam przyjąć do wiadomości świadomości tej wiedzy, że zasoby się wyczerpują, a my powinniśmy poświęcać należytą uwagę każdej sferze naszego życia. Praca, relaks, odpoczynek, zabawa. Każdy z rejonów naszego istnienia jest ważny – inaczej… gleba. Gleba pełna szkodników. Potrzebowałam do – trzeć do głębin depresji, żeby zobaczyć, co mnie podgryza i zrozumieć, że można to zwalczyć. Na swoje wytłumaczenie dodam, że wygląd zewnętrzny nie zawsze obrazuje stan wewnętrzny, dlatego przez lata nie widziałam, jak duża jest liczba uporczywych podgryzaczy. Czasem jest konieczne, by coś mocno zostało nadgryzione, byśmy mogli zobaczyć ślady zniszczenia. Inaczej ujmując: czasem trzeba coś stracić. Co się dzieje, kiedy gryzonie budują podziemne korytarze? Ogród jest piękny i przez długi czas może taki być, ale różne okoliczności mogą spowodować, że zacznie usychać. Skończą się miejsca w ogrodzie, gdzie gryzonie znajdą pożywienie, wyczerpią się zasoby. Przyjdzie czas suszy i w ziemi zaczną robić się szczeliny, system korzeniowy roślin zacznie usychać – wyschnie szybciej. Ale jest i druga strona bytowania gryzoni w ogrodzie. Można zauważyć, że sporadyczne przegryzanie przez nie ziemi po – woduje jej spulchnienie i rośliny zaczynają mocniej wzrastać.

Kelly McGonigal napisała w książce „Siła stresu. Jak stresować się mądrze i z pożytkiem dla siebie”, że „wielokrotnie myślała o tym, jak bardzo się rozwinęła poprzez doświadczenie straty. […] Tego rodzaju doświadczenie przysparza niewyobrażalnego cierpienia, zarazem jednak może się stać zalążkiem zmian na lepsze. Psycholodzy nazywa – ją to zjawisko rozwojem pourazowym. […]Badania pokazują, że kiedy ludzie przyjmują bardziej akceptujące podejście względem dawnych trudności, stają się szczęśliwsi, rzadziej czują się przygnębieni i zyskują odporność”.

Wróćmy jeszcze do ogrodowej historii. Co jednak w sytuacji, kiedy gryzoni jest tak dużo, że ogród ginie? Żeby ratować się przed inwazją, nie wystarczą już przecież łagodne, ekologiczne środki, które mają odstraszać. Konieczne jest szybkie zlokalizowanie gryzoni. W moim ogrodzie pomocni byli „fachowcy” – kot i pies. Mają zmysły wyczulone i wyszkolone do wyszukiwania i niwelowania tych – nazwijmy je znowu – szkodników. Coś jak lekarze i terapeuci, którzy doskonale potrafią zdiagnozować ognisko choroby i wyłapać szkodliwe przekonania i nawyki. Dlaczego zatem, patrząc na doświadczenia ogrodowe, tak trudno się nam w życiu zdecydować, by sięgać po „fachową” pomoc, nawet, kiedy dostrzegamy, że nasz stan psychofizyczny sygnalizuje: coś nas „gryzie”?

Ponieważ, jak twierdzi M. Scotta Peck, „Często decyzja o zgłoszeniu się do psychiatry oznacza rezygnację z dotychczasowego obrazu samego siebie”.

Z dotychczasowego obrazu samego siebie, że „wszystko jest ze mną w porządku”. Potwierdzam. Też tak powtarzałam. Strach przed przyznaniem się do słabości? Przed powiedzeniem – posługując się dalej słowami Pecka – „nie wszystko jest ze mną w porządku i potrzebuję pomocy, żeby zrozumieć, dlaczego nie wszystko jest ze mną w porządku i jak to naprawić”? Peck uznał, że „tego rodzaju rezygnacja może być szczególnie trudna dla żyjących w naszej kulturze mężczyzn”, którzy cytowane wcześniej hasło „niestety często utożsamiają z »jestem słabym, zniewieściałym nieudacznikiem‹‹”. Pomimo że jestem kobietą, miałam podobny kłopot. Łączyłam sięganie po pomoc z przyznaniem się do własnej słabości, której nie chciałam pokazać. Mogę sobie wyobrazić, że mężczyznom, którym od dziecka się wmawia, że muszą być silni, że nie powinni płakać, jest jeszcze trudniej. Wiem, dzięki mojej ogrodowej historii, że uporczywe zwierzaki dobrze jest niwelować, a nie przepędzać z jednego miejsca na drugie.

Przez lata słuchałam zaleceń i mądrych rad, które w moim przypadku okazały się nieskuteczne – tak jak wszystkie rady – jak w prosty sposób pozbędziesz się szkodników z ogrodu.

Nie jest to dla mnie przyjemne, że aby zachować piękny ogród, muszę niszczyć żywe istoty, ale chyba sama stworzyłam im optymalne warunki do rozwoju – nie przeszkadzałam im przez długi czas. Nie można powiedzieć, że nie pielęgnowałam ogrodu. Te zwierzęta wprowadziły się i mimo że czułam ich charakterystyczny zapach w różnych miejscach ogrodu, nie wiedziałam, czym to pachnie. Nie chciałam wiedzieć/widzieć? Poznać prawdy? Okłamywałam się, że tak musi być. Podobnie w moim zmaganiu z depresją, która jest unikaniem doświadczania straty, choć paradoksalnie to niemożliwe.

Strata jest uniwersalnym doświadczeniem, ale ponieważ jest tak powszechna, łatwo i często zdarza się nam ją przeoczyć. Zawsze jednak niesie ze sobą zagrożenie dla naszego poczucia własnej wartości i pojawia się za każdym razem, gdy cierpi nasza samoocena.” („Zadbaj o swoje wewnętrzne dziecko. Wsparcie dla DDA i DDD”, Charles L. Whitfield).

Zatem nie mogłam uniknąć straty, mogłam tylko wierzyć, że jeśli ją zignoruję, ona nie będzie bolesna. Przez długi czas nie wierzyłam słowom Charlesa L. Whitfielda, że pomocne może być „podejmowanie ryzyka, dzielenie się i opowiadanie naszej historii godnym zaufania i wspierającym ludziom”. Byłam przekonana, że przecież sama sobie poradzę, bo do czego może mi się przydać opowiadanie własnej historii. Jak twierdzi Whitfield, „w ogromnym stopniu przyczynia się do odkrywania i uzdrawiania Dziecka w Sobie. Jest podstawą zdrowienia w grupach wsparcia, w ramach terapii grupowej oraz indywidualnej psychoterapii i w poradnictwie.” Sam tytuł jego książki już nakazuje „Zadbaj o swoje wewnętrzne dziecko”, a w rozwinięciu czytamy „Wsparcie dla DDA i DDD”. Teraz wiem, jak ważne jest to wsparcie ze strony godnych zaufania i wspierających ludzi. Powracając do analogii ogrodowej, trudno czasem samemu uświadomić sobie, z czym walczymy i co niszczy nasz ogród. Bywa i tak, że trzeba zajrzeć w głąb ziemi, zdjąć warstwy, by odkryć i poznać, co tam się zadomowiło. Zmierzyć się z prawdą. Inaczej – nauczyć się, jak radzić sobie ze szkodnikami. Cytując Susan Jeffers – to prawda, że „kiedy się uczysz, może zajść potrzeba rezygnacji z pewnych przekonań i zachowań, które ci towarzyszyły od urodzenia”. Dzięki temu jednak możesz zniwelować schemat wielopokoleniowego przenoszenia szkodliwych nawyków, które nie pozwalają ci w pełni się rozwijać. Przyszła mi do głowy kolejna analogia – jeśli ktoś podcina ci skrzydła, nie polecisz, a jeśli podgryza korzenie, nie urośniesz, a na pewno nie przybierzesz swojego właściwego kształtu. Tak jak podgryzana roślina rośnie wówczas powoli, jest wątła i słaba, a przy większej suszy grozi jej zniszczenie.

Warto podjąć ryzyko zmiany. Nie bać się doświadczać.

Jak piesze Jeffers w książce „Nie bój się bać” – „najlepszym nauczycielem jest doświadczenie. Dlatego tak lubię się starzeć. Młodość rzadko rozumie to, czego uczymy się z wiekiem. Zanim nasza wewnętrzna siła zabłyśnie pełnym blaskiem, musimy w życiu wielu rzeczy doświadczyć”. Dbanie o swój ogród wewnętrzny daje możliwość swobodnego rozwoju naszego istnienia. Pozwala urzeczywistniać nasze marzenia i sprawiać, że rozwijamy własne talenty. Rollo May w „Man’s Search for Himself” [Człowiek w poszukiwaniu samego siebie]: „Każdy organizm ma w życiu jeden i tylko jeden cel: rozwinąć swój potencjał”. Może warto poszukać szkodników? Tych fałszywych przekonań, czasem tak zwanych złotych rad powtarzanych bez końca i epitetów pod własnym adresem, które stale odtwarzamy na zdartej już płycie. Naturą tych zwierząt nie jest szkodzenie. Żyją obok nas i zagrażają nam dopiero, kiedy pozwalamy na to. Kiedy dajemy im możliwość, przez nieuwagę, do nadmiernego rozmnożenia się i karmimy je nieświadomie, a one niszczą rośliny w naszym ogrodzie (w miejsce roślin każdy może wpisać swoje własne wartości, dzięki którym może żyć szczęśliwie i się spełniać). Ważne, by z uwagą zachować równowagę. Teraz każda część ogrodu należy do mnie, a ja chcę go chronić i uprawiać.

Zatem „Zobowiąż się do przezwyciężenia lęku i wyrośnięcia z tego, kim jesteś teraz.[…] Bez względu na to, jakie musisz pokonać po drodze przeszkody, by tam dotrzeć, NIE BÓJ SIĘ BAĆ i ZRÓB TO”. (Susan Jeffers, „Nie bój się bać”)

Iwona Franek

Udostępnij: