Naszym założeniem jako fundacji jest wspieranie rozwoju. Niestety, ostatnio łatkę „rozwój” przyklejamy gdzie popadnie, bo to modne. Mnożą się eksperci od rozwoju osobistego, guru od medytacji i przewodnicy po duchowych ścieżkach. Nie zrozumcie mnie źle, każda droga jest dobra, jeśli wiedzie do celu. Film Kumare. Guru dla każdego pięknie pokazuje, jak wiele dobrego można osiągnąć, jeśli naprawdę chcemy pracować nad sobą, nawet gdy inspirację czerpiemy z iluzji. Wszystko jest więc w porządku jeśli szukamy, sprawdzamy, testujemy, dopóki nie popadamy w skrajności i zachowujemy otwarty umysł. Dopóki dopuszczamy do siebie myśl, że możemy się mylić i że miejsce, w którym właśnie jesteśmy, wcale nie jest końcem drogi, a tylko jednym z etapów.
Co więc dla mnie jest prawdziwym rozwojem? Przynajmniej na ten moment, bo dopuszczam oczywiście myśl, że jednak się mylę ? Chyba najłatwiej będzie mi wytłumaczyć to na przykładzie stadiów, które sama przechodziłam, jak wiele innych osób.
Na początku jest stan bierności. Bierzesz życie takim, jakie jest. Narzekasz na przeciwności, ale tak naprawdę niewiele robisz, by zmienić swoją sytuację. Tkwisz w schematach, w których jesteś od lat, bo „takie jest życie”. Może takie je znasz od dzieciństwa i nie wierzysz, że mogłoby być inne. Może uważasz, że już za późno, by coś zmienić. Jeśli nawet próbowałeś kiedyś pracować nad sobą, nad zmianą nawyków, własnej sytuacji, to nie udało Ci się i więcej nie odważyłeś się na taki krok. Zostajesz na tym etapie, dbając wyłącznie o to, co ważne dla przeżycia kolejnego dnia. Przyszłość – jeśli o niej myślisz – jest niewiadoma, często wywołuje lekki niepokój. Oswajasz ją mówiąc: „co ma być, to będzie” (wersji powiedzeń pasujących do tej postawy jest cała masa). Jeśli taki stan jest dla Ciebie normą, to niewiele jest w nim miejsca na rozwój. Wiele osób zostaje tu do końca życia. Chyba, że…
„Kamyk w bucie” bardzo uwiera i zaczyna Cię ciągnąć do zmian. Widzisz wokół coraz więcej osób, które – w zależności, jakie wartości wyznają – dążą konsekwentnie do sukcesu zawodowego, angażują się w działania prospołeczne lub kierują się w stronę duchowości. Czujesz, że daje im to szczęście, więc zaczynasz myśleć, że też chcesz się tak realizować. Szukasz, czytasz, uczestniczysz w warsztatach, inspirujesz się… Pojawiają się osoby, które motywują, wspierają, pokazują różne drogi, narzędzia. I to jest w porządku. To bardzo ważny etap, ponieważ najczęściej w tym momencie nie wiesz, od czego zacząć. W głowie chaos, w sercu dziwne uczucie tęsknoty za czymś pięknym, ale jeszcze bardzo dalekim.
Tu pojawia się niestety pułapka, w którą wielu z nas wpada. Zaczynamy tak bardzo fiksować się na rozwoju, że gubimy jego istotę. Wybieramy jakąś ścieżkę wierząc, że samo wkroczenie na nią już jest lekarstwem. Bywa, że dyskredytujemy wtedy osoby o innych poglądach, wartościach, uważamy się za „wtajemniczonych” i „wybranych”. Często jest to jednak tylko obsesyjne szukanie prostych rozwiązań – zaczynamy uważać, że wszystkie nasze problemy załatwi coś zewnętrznego, na przykład częste uprawianie praktyk religijnych, joga, medytacja (której często nie rozumiemy), obsesyjna dbałość o kondycję fizyczną, o zdrowe odżywianie, zrobienie z rozwoju psychologicznego celu codziennej egzystencji albo zwrot w kierunku ezoteryki. Traktujemy to, ku czemu się zwróciliśmy, jak panaceum, zamiast jak narzędzie rozwoju. Czytałam dziś post dziewczyny, która pyta o radę, ponieważ niedawno rozpoczęła systematyczną medytację by pozbyć się stresu, ale po jakimś czasie czuje się jeszcze gorzej. Jeden z komentujących pięknie napisał, że joga i medytacja to nie pastylki uspokajające, tylko sposób na wejrzenie w siebie. I to są słowa człowieka, który wie, że rozwój nie polega na znalezieniu szybkiego lekarstwa na trudności i traumy, ale pojawia się w wyniku odważnego stawienia im czoła. Pułapka, o której wspomniałam, to więc coś, co nazywam „masowaniem ego”, a od Natalii z Simplife dowiedziałam się ostatnio, że jest określane też jako „spiritual bypass” – duchowe omijanie. Prawdziwy rozwój wymaga równowagi i wglądu we własne wnętrze, a nie zapominania o niektórych – mniej wygodnych – sferach życia i przykrycia ich kompulsywnym zachowaniem, mającym rzekomo świadczyć o rozwoju.
Pamiętam, że kiedy ja byłam w tym punkcie, w którym tęsknota pchnęła mnie do rozwoju, to we wszystkich sferach życia – tej osobistej, zawodowej, rodzinnej i społecznej – czułam się nieautentyczna, chciałam coś zmienić. Myślę, że gdybym wtedy nie uświadomiła sobie, że tak naprawdę zmiana w jednej sferze (na przykład zmiana pracy, zmiana stylu życia itd.) niczego nie załatwi, wpadałabym w tę pułapkę, o której pisałam wyżej. Uratowało mnie to, że spojrzałam holistycznie na wszystkie te sfery i powiedziałam sobie: „A co jeśli doszukuję się problemu nie tam, gdzie on realnie leży? Będę wtedy naprawiała nie to, co jest zepsute.” Doszłam do wniosku, że najsensowniej będzie na początku przyjrzeć się… sobie i swoim emocjom. Dopiero gdy będę pewna, że wiem co czuję, jestem świadoma swoich emocji, reakcji wynikających z różnych doświadczeń i ograniczeń, będę potrafiła sensownie pokierować zmianami w swoim życiu. To była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Było trudno, wielokrotnie wracałam do punktu wyjścia i przemierzałam jeszcze raz tą samą drogę, za każdym razem odkrywając coś więcej. Bolało, ale w rezultacie pozwoliło mi na dużo bardziej świadome funkcjonowanie w życiu osobistym i zawodowym, w relacjach, pomogło ułożyć w głowie kim jestem i z czym się identyfikuję, a co robiłam tylko po to, by zyskać akceptację otoczenia. Równocześnie starałam się układać życie zawodowe (własna działalność), dążyć do realizacji swoich wartości w życiu społecznym (założenie fundacji), układać relacje rodzinne (realne spojrzenie na nie). Nie uciekłam z żadnej z tych stref, bo one wszystkie składają się na moje życie i wpływają na jego równowagę. Puzzle wskoczyły na swoje miejsce, a jeśli czasem trochę się rozsypują, to dużo łatwiej przychodzi mi ich poukładanie na nowo i nie towarzyszy już temu gniew, złość, smutek czy bezsilność. Jest dużo więcej spokoju i wiary.
Kolejnym, właściwym w moim odczuciu, etapem rozwoju jest więc moment, w którym zaczynasz rozumieć, że musisz zaopiekować się sobą holistycznie – jako dzieckiem (nawet jeśli jesteś już dorosły/dorosła), pracownikiem, mamą, tatą, siostrą, bratem, przyjacielem… Wszystkie te role składają się na to, kim jesteś. Nie uciekasz od żadnej z nich w obszary, które pozwalają Ci myśleć o sobie jako o kimś wyjątkowym, tylko dzień po dniu pracujesz nad wszystkimi. I nie jest ważne, czy początkowo bodźcem dla Ciebie będzie chęć poprawy relacji z własnym dzieckiem, czy chęć realizacji w życiu zawodowym. Zaczynasz od tego, co dla Ciebie w tym momencie ważne, ale otwierasz się na to, że pociągnie to za sobą zmiany w kolejnych sferach. Ważny jest prawdziwy, uważny i szczery wgląd w swoje emocje. Jeśli Twoim celem zaczyna być poznanie siebie, a nie kreacja własnego wizerunku (bez względu na to, czy kreujesz go by z przyjemnością myśleć o sobie, czy by zyskać uznanie innych), jesteś na dobrej drodze. Jeśli pozostajesz otwarty i akceptujesz to, że możesz się mylić, być niedoskonałym, nie wiedzieć wszystkiego i nadal cieszy Cię wędrówka tą drogą, to według mnie dobry znak. Akceptujesz, że inni ludzie mogą mieć zupełnie inne poglądy, potrzeby, wartości, inne prawdy, i mają do tego prawo. Nie próbujesz zmienić ich na siłę, nie uważasz, że masz monopol na mądrość. Pamiętasz, że każda sytuacja może być interpretowana z różnych perspektyw, skupiasz się więc na ich odkrywaniu. Wiesz też, że rozwój to droga, która nigdy się nie kończy – gdy osiągniesz jeden cel, nieuchronnie pojawią się kolejne obszary do zbadania.
Podsumowując napiszę jeszcze coś, co utkwiło mi ostatnio w pamięci, parafrazując zasłyszane słowa:
Na początku, patrząc na świat widzimy tylko morze, góry, lasy. Kiedy zaczynamy ścieżkę rozwoju zaczynamy czuć, że morze to nie tylko morze, góry to nie tylko góry, a las nie jest tylko lasem. Kiedy mija ten etap zachłyśnięcia się rozwojem, morze znowu jest morzem, góry górami, a las lasem. I to jest w porządku.
Nie jest tak, że rozwój ma nas zmienić, a raczej wrócić do prawdziwego siebie. Ma nam dać akceptację życia z jego blaskami i cieniami, umiejętność znalezienia równowagi (nawet gdy nie wszystkie okoliczności nam sprzyjają) i radości w prostocie. Ale przede wszystkim ma nam dać wysoką samoświadomość, zdolność do dostrzegania fałszywych guru w osobach, przedmiotach czy działaniach i zachowania dystansu do zero-jedynkowych sądów. Każdy etap rozwoju jest dobry, bo jest po coś. Pozwala nam więcej zrozumieć i iść dalej. Możesz dalszą drogę zacząć właściwie od wszystkiego, nie musisz czekać na wskazówki ekspertów. Posłuchaj, co podpowiada Ci Twoje wnętrze?