„Choroba nie tylko ma swoją historię, lecz także jakąś historię opowiada. Stanowi kulminację trwającej całe życie walki człowieka o samego siebie”. (Gabor Maté, „Kiedy ciało mówi nie. Koszty ukrytego stresu”)

Dziecko przychodzi na świat w określonym środowisku. W początkowym okresie życia jest zależne od tego środowiska. Zależność ta warunkuje jego przetrwanie. Z czasem ta zależność przeradza się w współzależność zwaną systemem rodzinnym. Maksyma „in sterquiliniis invenitur” mówi, że „to, co najbardziej chcesz znaleźć, znajduje się tam, gdzie z najmniejszym prawdopodobieństwem będziesz szukał”. Zgodnie z ta maksymą, zapewne nie szukamy przyczyn naszych wszystkich schorzeń w środowisku rodzinnym.  I nie mam tu na myśli uwarunkowania genetycznego, płynącego bezpośrednio od jednego z rodziców, a cały system rodzinny, w którym się wychowujemy. Jednak, jak   twierdzi amerykański psychiatra, dr. Murray Bowen, zgodnie z teorią systemów rodzinnych, (którą Bowen opracował), „choroba nie jest prostym zdarzeniem biologicznym zachodzącym w odrębnej istocie ludzkiej. Spojrzenie przez pryzmat systemów rodzinnych pozwala uwzględnić bieżącą i zmieniająca się w każdej chwili współzależność fizjologicznego funkcjonowania jednostek. Współzależność ta, oczywista w przypadku matki i płodu, nie kończy się jednak z chwilą przyjścia na świat ani nawet po osiągnięciu fizycznej dojrzałości. Jak zostało pokazane, relacje międzyludzkie pozostają ważnymi regulatorami biologicznymi przez całe życie”.  (Gabor Maté, „Kiedy ciało mówi nie. Koszty ukrytego stresu”)

Potrzeba czy konieczność bycia w rodzinie zakłada wzajemną wymianę myśli, słów i emocji. Zakłada uczenie się różnych strategii, które zależnej od tego systemu jednostce pozwolą na przetrwanie. Zależność dziecka często zbudowana jest na bazie „zadowolenia” rodzica. Zakłada w drastycznych przypadkach pozbycie się cech, które ta rodzina nie akceptuje. Rodzic modeluje dziecko, a ono mu nie odmówi. Jak często zadawaliśmy sobie pytania: „Czy  żyję zgodnie z własnymi najgłębszymi prawdami, czy raczej po to, by spełniać czyjeś oczekiwania? Ile z tego, w co wierzyłem i co robiłem, rzeczywiście było moje, a ile służyło podtrzymywaniu wizerunku, jaki stworzyłem dawniej w przekonaniu o konieczności usatysfakcjonowania rodziców?” (Gabor Maté, „Kiedy ciało mówi nie. Koszty ukrytego stresu”)

Dziecko dostosuje się do scenariusza, który piszą rodzice, dlatego, żeby nie stracić życia. Bez opiekuna nie przeżyje we wczesnym okresie życia – przecież nie zarabia i nie obroni się przed silniejszym. Przyjmie wszystko, bo musi zaufać, że to, co otrzymuje, podtrzymuje jego życie. Kiedy nie dostaje, kiedy jego potrzeba nie zostaje zaspokojona, dostraja się, a to oznacza, że czasami nie robi tego co czuje, ale to, co czuje, że rodzic jest w stanie zaakceptować. 

Rodzina jest obrazem pewnego rodzaju mechanizmu, w którym mamy ogniwa i tryby wzajemnie na siebie odziaływujące. 

Załóżmy taką sytuację, że część tej machiny jest dla nas niewygodna i chcemy ją  pominąć, ale nie damy rady działać bez tego elementu. Ona tam nadal jest. Taki podobny mechanizm zachodzi w naszych emocjach. Uczymy się nie dostrzegać tych emocji, które mogą wzbudzać w rodzicu niechęć do naszego istnienia. W ten sposób tracimy własną autentyczność. Utrata autentycznej części siebie – pozbawienie się siebie – strata, modeluje w stronę autoataku. „Jeśli dziecko dostaje komunikat, że nie jest mile widziane, kiedy się złości, wtedy przestanie się złościć. I to nie jest tak, że ta złość zniknie, dziecko po prostu ją stłumi. To nie jest świadome zachowanie. To automatyczna reakcja mózgu. A co się dzieje, kiedy tłumimy złość na dłuższą metę? Zaczynamy tłumić nasz układ odpornościowy. Wiele badań to potwierdza. Układ odpornościowy albo przestaje wtedy działać, albo obraca się przeciwko nam w formie choroby autoimmunologicznej. W skrócie, jest to źródłem wielu chorób fizycznych, oczywiście nie jedynym, ale jest to znaczący czynnik, który w zachodniej medycynie jest po prostu całkowicie ignorowany, pomimo ogromu dowodów”. (Gabor Maté, „Kiedy ciało mówi nie. Koszty ukrytego stresu”)

Jak twierdzi Gabor Maté, strata emocjonalna przekłada się na biologię.

Ponieważ nie można oddzielić biologii i emocji, gdyż są one ze sobą nierozerwalnie związane, oznacza, że „straty emocjonalne przekładają się na biologiczne reakcje naszego organizmu”. To, co dzieje się na płaszczyźnie emocjonalnej, nieuchronnie będzie przejawiać się na płaszczyźnie biologicznej. Choć odnosi się to do jednostki, to jednak ta sama zasada działa także w rodzinie, która w sensie społecznym też jest jednostką. Jest przecież zbudowanym z poszczególnych komórek (członków rodziny) organizmem. Jesteśmy częścią środowiska, w którym żyjemy. Mamy na nie wpływ i ono wpływa na nas. Analogicznie dzieje się w naszym organizmie – wymiana wewnątrz i na zewnątrz jest stała w systemach rodzinnych. To wszystko kształtuje nasz organizm, nasz świat wewnetrzny. Żyjemy tym, czym się żywimy.  Żywią nas relacje i to buduje nasz szkielet fizyczny, psychiczny i mentalny. Jest rodzajem matrycy, przez którą całe życie będziemy filtrować to co pobieramy z otoczenia – pokarm, którym się odżywiamy. Pokarm, czyli to co zjadamy i to co słyszymy.

„Bliskie relacje przywiązania są rdzeniem, wokół którego toczy się życie danej osoby – nie tylko w okresie niemowlęcym i wczesnym dzieciństwie, lecz również w okresie dojrzewania, życiu dorosłym i na starość”. (John Bowlby)

Salvador Minuchin, argentyński psycholog rodzinny, stwierdził, że „współzależność między jednostką a jego rodziną – przepływ między „wewnątrz” i „na zewnątrz” – dojmująco demonstruje sytuacja eksperymentalna, w której zdarzenia behawioralne wśród członków rodziny można mierzyć w krwioobiegu innych członków rodziny”. Podobnie Virginia Satir, amerykańska psychoterapeutka zajmująca się terapią rodzin, podkreślała informacyjną rolę odczuć z ciała w pracy z rodzinami: „Łatwo jest rozpoznać specyficzną atmosferę w zaburzonej rodzinie. Zawsze gdy przebywam w otoczeniu jednej z nich, już po krótkiej chwili odczuwam dyskomfort. Czasami odczuwam chłód, jakby wszyscy jej członkowie byli zamrożeni (…). W innych wypadkach wszystko wokoło zdaje się wirować – czuję wtedy zawroty głowy i mam trudności z utrzymaniem równowagi. (…) Czasami wyczuwa się otaczającą wszystko tajemnicę. W jeszcze innych wypadkach odczuwam smutek i nie potrafię znaleźć dla niego żadnego uzasadnienia. Zdaję sobie wówczas sprawę, że dzieje się tak, ponieważ źródła tego smutku są głęboko ukryte. W każdym z powyższych przypadków moje ciało reaguje bardzo gwałtownie. Coś gniecie mnie w żołądku, bolą plecy, ramiona i głowa”. (www.psychologia.net.pl)

Może warto postawić sobie pytanie, czym jest dla nas samo-poczucie? Czy możemy się określić jako samodzielni – oddzieleni od systemu? 

Uważne i świadome spojrzenie na własną historię może być często kluczem do zdrowienia. Jak twierdzi Gabor Mate: „fizyczne objawy wynikają z wieloletnich schematów emocjonalnych i stresu doświadczanego we wczesnym dzieciństwie, których wynikiem jest właśnie choroba, w związku z czym, jeśli pacjent zmieniłby swoją relację z emocjami, sposób, w jaki funkcjonuje w życiu i przyjrzał się temu, jak automatycznie reaguje stresem oraz temu, w jakich relacjach się znajduje, co robi i jak czuje się ze sobą, mogłoby to znacząco wpłynąć na przebieg jego choroby w pozytywnym sensie”.

Świadomość tych zjawisk jest dość istotna, a nawet kluczowa, ale do tego potrzebujemy jeszcze wiedzy na temat procesów, jakie mają miejsce w trakcie wzrostu człowieka – od jago narodzin. Suma tych procesów – zjawisk powoduje, że odczytujemy siebie w jakiś konkretny, dosłowny sposób. Dosłowny, bo używamy słów, by siebie opisać, konkretny, bo czujemy (wewnętrznie)  i odczuwamy (zewnętrzność). W wielkim skrócie właśnie taka wymiana jest powodem tego, co ukrywa się za słowem – jestem.

Każde słowo, każdy pokarm jaki przyjmujemy ma wpływ na nasz kształt – fizyczny, psychiczny i mentalny.

Gdybyśmy znowu chcieli uprościć, choć to bardzo ryzykowne – to moglibyśmy opisać człowieka, który został stworzony jako pewnego rodzaju równanie. Każda z niewiadomych (x,y,z) to pewien aspekt naszego życia – myśl, emocja, ciało. Korelacja tych wartości wywołuje procesy, które w zależności od układu tych niewiadomych w równaniu (równanie to każde zdarzeniem takie jak np.: głód, usłyszany komentarz, udział w jakimś przyjemnym wydarzeniu) są powodem zmian w naszym organizmie. Organizm człowieka, tylko przypomnę dla jasności – to wielokomórkowa, złożona struktura. Posłużę się teraz kolejnym dużym uproszczeniem – ciało (które zawiera w sobie też pozostałe niewiadome – myśl oraz emocja) zostaje poddane doświadczeniu, które wywoła określony zapis w strukturze mózgu. Zachowujemy i chowamy w naszych ciałach mnóstwo takich zapisów.  Zapasów na wypadek, gdyby kiedyś wydarzyło się coś podobnego – wówczas będziemy wiedzieć, co to i jak z tym postąpić. Postępujemy zatem zgodnie z naszym doświadczeniem. Doświadczamy, zapisujemy, uczymy się. Uczymy się.

Mózg zawiaduje aktywnością wszystkich narządów i układów organizmu, jednocześnie integrując ją oraz koordynując nasze interakcje z otoczeniem. Jego regulacyjne działanie jest uzależnione od skuteczności rozpoznawania negatywnych bodźców, sygnałów zagrożenia i oznak wewnętrznego niepokoju. U dzieci, które stale otrzymują ze środowiska sprzeczne komunikaty, dochodzi do zakłóceń w rozwoju aparatu mózgowego. Skutkuje to pogorszeniem zdolności do trafnej oceny środowiska, w tym umiejętności odróżniania czynników szkodliwych od korzystnych”. (Gabor Maté, „Kiedy ciało mówi nie. Koszty ukrytego stresu”).

Każdy ma własną historię i sposób w jaki ją opowiada. Ja opowiedziałbym to tak: Historia przekopywania, wykopywania, która może być mylona z przesadzaniem, a tak naprawdę rozsadza, bo pozwala dzięki uważnej obserwacji rozróżnić to, co szkodliwe, od tego, co często nazywane jest dobrostanem. Dobrostan. Czymże on może być? Jakąś krainą, do której zmierzamy? Bajką, w którą należy uwierzyć? Myśląc o [swojej] historii od czasów szkolnych, nierozerwalnie łączę to słowo z walką. Dlaczego? Może zapamiętałam tylko te fragmenty o bitwach, a może tak właśnie był ustawiony zakres edukowania.

Kiedy walczysz o siebie? Kiedy czujesz, że umierasz. I nie mam tu na myśli tylko śmierci fizycznej, choć lęk przed nią jest oczywistym i częstym powodem szukania pomocy i ratowania własnego istnienia. Zapisałam już w tych kliku zdaniach słowa, którym należy się teraz z uważnością przyjrzeć. „Istnienie” – to wieloznaczny zapis słowa „jestem”. „Śmierć”, to wielorakie formy zaprzeczenia istnieniu. Jaka „perspektywa” istnienia wywołuje lęk przed śmiercią? Każda. Perspektywa w sensie postrzegania, rozumiana jako kontekst – fizyczny, psychiczny lub mentalny i emocjonalny, czyli części nas samych. Istnienie to wszelkie przejawy „bycia” – pobytu na tym świecie, bez względu na to, jak zapiszemy siebie, podpiszemy, czy w jeszcze inny sposób zaznaczymy – „jestem”. Jest wiele drobiazgów, które są składowymi elementami tego zapisu „jestem”. Prawdopodobnie wiele osób, nieraz zadawało sobie pytanie: kim jestem? A jeśli to była odważna próba, to przecież oczekiwaliśmy prawdy o sobie – kim jestem. Nie zadawalają, w obliczu tak „gruntownego” pytania o istotę – proste odpowiedzi, jak na przykład:  kobietą, mężczyzną, córką, babcią, sprzedawcą, rolnikiem.

Jak pokazuje wiele przykładów – fizyczne przetrwanie organizmu wcale nie jest tym ostatecznym dążeniem natury człowieka. Jak twierdzi Gabor Mate, jej „ wyższym celem jest istnienie autonomicznej, samoregulującej się psychiki. Umysł i duch potrafią przetrwać nawet ciężki uszczerbek na ciele, ale uszczerbek na integralności i wolności psychicznej sprawia, że ciało zaczyna zawodzić”.

Kiedy ciało zawodzi pojawia się lęk przed śmiercią. Lecz pewnie niewielu z nas jest świadomych, że ten sam lęk pojawia się w obliczu – właśnie – uszczerbku „na integralności i wolności psychicznej”.

Zatem może warto się przyjrzeć własnej historii i przestać oddzielać umysł od ciała i emocji? Może w naszym równaniu – ciało-umysł-emocje – odnajdziemy ten element, który powoduje nasze złe samopoczucie?

Udostępnij: