„ Antygona musiała wybierać między posłuszeństwem wobec tradycji i status quo a miłością do brata, która tej tradycji kazała się przeciwstawić. Każdy dokonany przez nią wybór pociągał za sobą bolesne konsekwencje. Dlatego trzeba ogromnej determinacji, odwagi i zaufania, by wsiąść do autokaru i zburzyć znany porządek rzeczy”.

Dziecko traci dzieciństwo, ale zyskuje wolność nastolatka, nastolatek przestaje być nastolatkiem i otrzymuje przywileje dorosłości. A młoda Masajka, podejmując trudną decyzję o edukacji, nie będzie już szanowaną członkinią swojego plemienia, ale… może zostać lekarką, nauczycielką czy nawet astronautką. Na pewno jednak stanie się kobietą odpowiedzialną za swoją przyszłość.

O stracie, która jest konieczna i potrzebna do rozwoju, porozmawiamy z Dagmarą Jagucką – Mielke, wicedyrektorką Liceum Ogólnokształcącego Towarzystwa Ewangelickiego w Cieszynie, która miała okazję odwiedzić Luterańską Szkołę Średnią dla Dziewcząt w Monduli w Tanzanii.

Katarzyna Romowicz: jesteś wicedyrektorką Liceum Ogólnokształcącego Towarzystwa Ewangelickiego w Cieszynie. Skąd zatem Masajowie w twoim CV?

Dagmara Jagucka-Mielke: 

Nasza szkoła jest członkiem GPENreformation, czyli międzynarodowej sieci szkół protestanckich, kolegiów nauczycielskich, uniwersytetów, a także wspierających je stowarzyszeń, organizacji i kościołów protestanckich. W 2018 roku w ramach tej sieci została zorganizowana Międzynarodowa Konferencja „Edukacji dla pokoju” właśnie w Tanzanii, gdzie miałam okazję odwiedzić szkołę średnią dla dziewcząt pochodzących z plemion masajskich (MaaSAE Girls Lutheran Secondary School w Monduli).

Co na wstępie przykuło twoją uwagę?

Wysoki mur okalający zabudowania kampusu. To mimo wszystko bardzo nietypowa architektura jak na szkołę. U nas w ten sposób grodzi się więzienia.

Czy ten mur chroni dziewczęta i nauczycieli przed atakami dzikich zwierząt?

Nie, ten mur nie stanowi ochrony przed niebezpiecznymi zwierzętami żerującymi w okolicy. To jest granica ochronna zabezpieczająca dziewczyny przed przemocowymi krewnymi, którzy by postanowili siłą wyciągnąć dziewczęta z kampusu. Musisz wiedzieć, że społeczeństwo Masajów jest bezwzględnie patriarchalne. Kobiety mają wyznaczone przez kulturę role – zależne od ich wieku. Nie są to oczywiście zajęcia związane z zarządzaniem wspólnotą, ale mają decydujący wpływ na egzystencję całej wioski. Małe dziewczynki uczą się prowadzenia domów, nastolatki (10-14 lat) żyją z młodymi wojownikami w ich manyattach [przyp. red.: chatach], zamężne stanowią siłę roboczą wioski: budują domy, hodują zwierzęta, rodzą i wychowują dzieci, szyją ubrania, ale także noszą drewno i wodę. Mimo to kobiety cenione są niżej niż bydło. W takiej hierarchii odseparowanie dziewczyny od wioski jest stratą dla plemienia, bezpośrednio zagraża pielęgnowanej z dumą kulturze, w której wszystko ma swoje miejsce i cel. Z ich perspektywy „wizyty” krewnych są wyrazem troski, dowodem miłości i zainteresowania. Z perspektywy nauczycieli jest to realne zagrożenie, więc żeby tej sytuacji zapobiec, zbudowano mur.

To po co Masajkom w ogóle edukacja, skoro ich życie ma z góry określony przebieg i cel, a szkoła może prowadzić do wykluczenia?

Rzeczywiście, w pierwszej chwili można by pomyśleć, że zachęcanie młodych Masajek do edukacji i oddalenia od plemienia jest wyrzucaniem ich poza margines ich własnej społeczności, formatowaniem ich losu i osobowości zgodnie z obcymi wartościami. Np. w naszej kulturze dostęp do edukacji jest standardem, bywa kluczem do sukcesu, a na pewno edukacja sama w sobie jest wartością. Jednak dla kobiet urodzonych w tanzańskich wioskach nasze perspektywy się zacierają. Ich życie to często walka o przetrwanie, kształcenie kończy się na domowej edukacji wprowadzającej dziewczynki w ich role społeczne. Nauka pisania, czytania i liczenia nie przynosi tam wymiernych korzyści, bywa raczej postrzegana jako strata. Z drugiej strony w Afryce rodzą się dzieci takie same jak u nas: otwarte poznawczo i ufne, emocjonalnie wyrażające własną osobowość i twórczo podchodzące do życia. Jednak często ich rozwój intelektualny i emocjonalny nie jest przedmiotem społecznej debaty, a zaspokajanie potrzeb kończy się na wykarmieniu malucha wedle skromnych zasobów, jakimi dysponuje rodzina. Afryka Subsaharyjska, do której należy Tanzania, boryka się z jeszcze jednym problemem: należy do tych obszarów świata, gdzie nierówności między płciami są największe. Wyobrażenia, nastawienia i historycznie przypisane role płci ograniczają kobietom dostęp do ochrony zdrowia i edukacji, nieproporcjonalnie obciążają je obowiązkami domowymi, a także nasilają segregację zawodową i przemoc seksualną. Edukacja jest potrzebna, by przywrócić tym dziewczętom ich naturalną ciekawość, dać prawo głosu i możliwość do samostanowienia o sobie i zamiast je wykluczać, włączyć je do społeczeństwa kraju, którego są częścią.

Zgadzam się z twoją opinią, bo z twojej i mojej perspektywy to wszystko prawda. Tyle że one żyją w pewnym kontekście kulturowym, w którym edukacja może być dla nich biletem w jedną stronę…

Oczywiście często podjęcie edukacji jest dla nich biletem w jednym kierunku. Nie mogą wrócić w swoje rodzinne strony, bezpowrotnie tracą swoje korzenie. Jednak opowiem ci pewną historię, która wskazuje, że na edukacji zależy samym dziewczętom. Otóż w trakcie spotkania z gronem pedagogicznym w MaaSAE School do dyrektora zadzwonił telefon. Mężczyzna odebrał, przeprosił nas i szybko się oddalił. Zaintrygowani tym nagłym zniknięciem przystanęliśmy przy oknach, by obserwować scenę, która rozegrała się na dziedzińcu szkolnym. Podjechał samochód, wysiadła z niego młoda kobieta, entuzjastycznie przywitała się z dyrektorem. Kiedy dyrektor do nas wrócił, głęboko poruszony wyjaśnił nam kontekst sceny. Młodą kobietą była uczennica, która zakończyła edukację kilka lat wcześniej. Zdała państwowy egzamin, odpowiednik naszej matury, nigdy jednak nie odebrała świadectwa. Przez kilka pierwszych miesięcy dyrektor bezskutecznie próbował nawiązać kontakt z dziewczyną. Minęły lata i pewnego dnia niespodziewanie na dziedzińcu pojawiła się ona, żywa, zdrowa, w dobrej kondycji; wpadła tylko na moment, by odebrać papiery. Okazało się, że była właśnie w drodze do stolicy [Mondula jest oddalona od Arushy ok. 45 km], w której miała załatwić jakąś sprawę. Droga wiodąca z jej wioski do miasta przebiega nieopodal jej dawnej szkoły. Dziewczyna postanowiła wykorzystać tę okazję. Poprosiła więc kierowcę, by zboczył z drogi, skontaktowała się naprędce z dyrektorem i w ten sposób znalazła się na dziedzińcu mondulskiej szkoły.

Czy dyrektor poznał jej losy po ukończeniu szkoły?

Jej historia po powrocie do domu potoczyła się przewidywalnie. Ojciec, niegdyś przychylny jej edukacji, teraz postawił warunki: wyjdziesz za mąż za mężczyznę, którego dla ciebie wybrałem, urodzisz mu dzieci i staniesz się na powrót godną szacunku Masajką. Zadbano także o to, aby kobieta straciła kontakt ze światem i uzależniła się finansowo od męża. Mimo że została żoną i mamą, mimo że kazano jej zapomnieć o życiu, którego zakosztowała, mimo że minęło sporo czasu, ona pamiętała, że jest już nie tylko Masajką, ale także wykształconą kobietą. Dlatego zdeterminowana wróciła po dokumenty, których być może nigdy nie wykorzysta, ale które są dowodem jej nowej, poszerzonej tożsamości. W jej przypadku wykształcenie ma wartość i jest zyskiem, nie stratą. Pomyśl teraz, jak ona wychowa swoje dzieci, swoich synów i swoje córki. Na co położy akcenty, jakie priorytety im wpoi. To jest mała, oddolna rewolucja, bo takich wyedukowanych Masajek jest coraz więcej, a to budzi ogólną świadomość kobiet.

Dalej nurtuje mnie pytanie, czy bilans zysków i strat nie jest przypadkiem ujemny. Zapytam zatem inaczej: z czyjej inicjatywy powstała ta szkoła?

Szkoła została założona w 1995 roku przez misjonarzy z USA, którzy nadal ją finansowo wspierają. Nie jest sponsorowana przez państwo, więc musi utrzymać się sama. Oczywiście masajskie rodziny nie uiszczają czesnego. Funkcjonowanie szkoły wspierają prywatni donatorzy i wspólnoty wyznaniowe. Dziewczęta mają w niej zapewnione warunki do kształcenia i życia – mieszkanie, ubrania, książki i inne pomoce naukowe, opiekę zdrowotną, z tych funduszy są także wynagradzani nauczyciele. Kształceniem dziewcząt zajmują się rdzenni Tanzańczycy. A zatem nie jest to, jak sugerujesz, opowieść o heroicznym białym zbawicielu, który wkracza na Czarny Ląd i siłą pokazuje tubylcom, jak godnie żyć. Jest to raczej historia o pracy u podstaw, jaką wykonują miejscowi, by zmienić światopogląd i podnieść komfort życia swoich obywateli. Moim zdaniem ważne jest to, że o zmianę nastawienia do życia dbają sami Tanzańczycy, co skraca dystans i pozwala łatwiej przeżyć tę stratę, jakiej doświadczają nastolatki po opuszczeniu rodziny.

Wspomniałaś wcześniej, że ojciec dziewczyny zgodził się na podjęcie przez córkę edukacji. Dla Masajów dobro i zło ma charakter wyłącznie pragmatyczny. Zły uczynek jest zły, gdy ród musi zapłacić odszkodowanie lub ponosi jakąś stratę materialną. Jak w takim kontekście kulturowym dochodzi w ogóle do zgody ojca na edukację córki?

Proces rekrutacji, inaczej niż u nas, nie opiera się na konkursie świadectw czy systemie egzaminów wstępnych. Oczywiście egzamin po szkole podstawowej trzeba zdać, jednak później dziewczyny są wybierane w trakcie wielu wywiadów przeprowadzanych przez komisarzy oświatowych i za rekomendacją nauczycieli ze szkoły podstawowej. W drugim etapie odbywa się rozmowa z ojcami. Ponieważ faktycznie ojcowie traktują córkę jak inwestycję, to trzeba im zaproponować w zamian jakąś korzyść. Należy im przedstawiać edukację jako zysk, opłacalny biznes. Sam dyrektor jeździ z takimi prelekcjami do mieszkańców odległych wiosek, aby opowiadać o korzyściach i szansach, jakie płyną dla całej społeczności z wykształcenia córek. Najczęściej wskazuje na to, że kobiety są zdrowsze (rzadziej zapadają na HIV i inne choroby zakaźne), więc ich sukces reprodukcyjny jest wyższy (dzieci kobiet wykształconych mają 40% szans dożycia 5. roku życia), a te, które zdecydują się pracować w mieście, inwestują w rodzinę 90% swojego dochodu. Wspomina również o nabytej wiedzy, która determinuje efektywniejszą hodowlę zwierząt lub uprawę roślin, na których to filarach opiera się lokalna gospodarka.

Jak często to działa?

Mniej więcej 1/3 dziewcząt jest tutaj, bo ojcowie wyrazili zgodę. W trakcie naszego pobytu każde z nas miało przydzieloną jedną „przewodniczkę” spośród dziewczyn uczących się w szkole. Cathrine, bo tak nazywała się moja towarzyszka, należała do grupy uczennic wspieranych przez swoich bliskich. Była na podobnym etapie co moja córka, obie przygotowywały się wówczas do matury. Z dużą swobodą opowiadała o swojej przyszłości, o chęci dalszego kształcenia, chociaż najwięcej czasu zajęło jej snucie planów związanych z zakupem telefonu. Nie wyobrażała sobie, że po powrocie do wioski mogłaby odciąć się od ludzi, których poznała, świata, którego zakosztowała. Jej plany, jak na tamte realia, były dość śmiałe i niepodszyte lękiem. Mogła sobie na nie pozwolić, ponieważ, jak sama wspominała, ma akceptację mamy i taty, którzy są z niej bardzo dumni i już planują przyjazd na uroczystą ceremonię rozdania dyplomów.

A jak w tej szkole znajduje się pozostała grupa dziewcząt?

To są historie bardzo traumatyczne. Dziewczyny często korzystają z okazji i w ostatnim dniu szkoły podstawowej wyjeżdżają do szkoły MaaSAE w Monduli. Docierają tam tylko w tym i z tym, co mają na sobie. One bardzo rzadko wracają do domu nawet na wakacje. W Tanzanii rząd chroni dziewczęta przed przymusowym małżeństwem podczas nauki w szkole. Ta ochrona mniej więcej działa w trakcie roku szkolnego. Kłopot, jak powiedział dyrektor Msinjili, polega na przepaści między szkołą podstawową a szkołą średnią i w trakcie wakacji. To jest czas, kiedy wiele rodzin Masajów wydaje za mąż swoje dziewczynki, ucinając ich szanse na dalszą edukację. W rezultacie 40 procent tanzańskich dziewcząt wychodzi za mąż przed ukończeniem 18. roku życia, a wiele z nich zgłasza, że są zmuszane do aktywności seksualnej. Jedynym sposobem ochrony dziewcząt przed wczesnym i niechcianym małżeństwem, jest wysłanie pojazdu, który odbierze je w ostatnim dniu szkoły podstawowej. Rząd popiera tę strategię, a komisarze okręgowi podpisują listy upoważniające szkołę do przyjmowania dziewcząt, które chcą się dalej kształcić. Dziewczyny wsiadają do samochodu z niczym i nawet nie żegnają się z rodzinami.

Nie jestem chyba emocjonalnie gotowa sobie wyobrazić, jakiej straty doświadczają te 14-letnie dziewczynki, które z dnia na dzień porzucają wszystko, co znają, wszystkich, których kochają, i wyruszają w nieznany dla nich świat bez przygotowania…

Ten proces zatrzaskiwania za sobą drzwi jest bardzo bolesny. To są przecież zwykłe nastolatki, jeszcze dzieci, które potrzebują miłości i troski. Nieważne, że ich rodzima strefa komfortu bywa dla nich niebezpieczna. Odseparowane nagle od otoczenia, w którym się wychowały, pozbawione wyżej wspomnianej pozornej strefy komfortu, w której wzrastały, daleko od kochających oczu mamy, znalazłszy się w nowym miejscu niezwiązanym z ich tożsamością, w grupie, która nie jest kulturowo jednolita i w okresie, w którym zmiany hormonalne nieźle potrafią namieszać, doświadczają prawdziwej traumy. Nie będzie nadużyciem, jeżeli porównam je do antycznej Antygony stojącej przed tragicznym wyborem. Antygona musiała wybierać między posłuszeństwem wobec tradycji i status quo a miłością do brata, która tej tradycji kazała się przeciwstawić. Każdy dokonany przez nią wybór pociągał za sobą bolesne konsekwencje. Dlatego trzeba ogromnej determinacji, odwagi i zaufania, by wsiąść do autokaru i zburzyć znany porządek rzeczy.

Jak szkoła pomaga dziewczętom oswoić tę stratę?

Po pierwsze, sam kampus został zorganizowany na kształt masajskiej wioski. Chociaż budynki są murowane, to ich układ przypomina rodzime strony. Na terenie kampusu są też poletka uprawne, gdzie dziewczyny uprawiają rośliny. Po drugie, dziewczęta otrzymują nowe, angielsko brzmiące imiona. Nie chodzi tu wcale o siłowe narzucenie im nowej tożsamości, tylko o zrównanie statusu z przedstawicielkami innych plemion. Nadanie im nowych imion ma także wymiar rytualny, jest swoistym obrzędem przejścia, tak ważnym dla ludzi wyrosłych we wspólnotach pierwotnych. Właściwie to jedyny dostępny sposób, aby mogły pożegnać i zamknąć jeden etap, a otworzyć nowy. Po trzecie – budowanie wspólnoty. Plemiona masajskie są społecznościami kolektywnymi. Ten kolektywizm spełnia bardzo wiele emocjonalnych funkcji: odróżnia swoich od obcych, wyznacza strefę komfortu, jest miejscem, w którym rodzi się tożsamość. Po czwarte, nad ich dobrostanem czuwa grono wyszkolonych psychologicznie pedagogów. Otrzymywane wsparcie reguluje przeżywane emocje, sprzyja podejmowaniu bardziej skutecznych strategii radzenia sobie i umożliwia korygowanie zniekształconych w wyniku doświadczonej przez dziewczęta rozłąki schematów poznawczych. Wsparcie wiąże się tutaj przede wszystkim z wtórnym wzrostem po traumie.

Masajowie wierzą, że życie jest złe, ponieważ przynosi suszę, choroby i głód. Szczęście można osiągnąć tylko przez podstęp, przestępstwo lub po prostu szczęśliwy traf. Czy w takim obrazie świata jest w ogóle miejsce na „mogę tego dokonać”, „to moja zasługa”, „własnymi wyborami dopnę swego”?

Jaki masz wpływ na to, gdzie się rodzisz? Żaden – to po prostu się dzieje. Ale miejsce, w którym się urodzisz, warunkuje, jak będziesz żyć. Żeby zmienić zamykające „tak po prostu musi być” na „mam na to wpływ”, potrzebna jest tytaniczna praca kadry nauczycielskiej, ale przede wszystkim ich wsparcie. Człowiek, który nie może się akceptująco przejrzeć w oczach drugiego człowieka, jest bardzo samotny i zagubiony. Nie jest w stanie wydostać się z labiryntu własnych, fałszywych przekonań. Kiedy jednak otrzyma wsparcie, ma szansę rozwinąć skrzydła i znaleźć samego siebie. Jak mówi jedna z bohaterek spotu nagranego przez MaaSAE School, Martha Ntoipo: „Zetknąwszy się z edukacją, dostałam prawo do marzeń o przyszłości, którą zbuduję według własnego planu. Ta szkoła pozwoliła mi zrozumieć, kim jestem.” Dlatego też dyrektor Msinjili stara się być wyrozumiałym dla ojców, nie dokonuje ich jednoznacznej oceny, on wie, że zmiana mentalności wymaga czasu. Jego misją jest obudzić kobiecą świadomość, dać kobietom poczucie, że są wolnymi obywatelkami własnego kraju. Że mają prawo wybierać, co chcą robić, a czego robić nie będą. Kim chcą być, a kim zostać nie zamierzają.

Wracając do masajskich młodych kobiet – wspomniałaś wcześniej o wsparciu, jakie dziewczyny otrzymują ze strony nauczycieli. Jednak żeby przyjąć od kogoś wsparcie, potrzebne jest zaufanie i wiara w to, że oferta składana przez nich jest prawdziwa i dla mnie korzystna.

To prawda, to wyjątkowo trudny proces. Dziewczęta uciekając ze swoich wiosek, doznają całej gamy negatywnych emocji i lęków, noszą w sobie też nieprawdziwy obraz siebie. Bez dwóch zdań – na początku czują się odmieńcami, dziwakami, rozdarte między światem, od którego się oddalają, a światem, do którego jeszcze nie należą, nie dostrzegają swojej wyjątkowości, tylko niezdrową odmienność. Prawdopodobnie nie mają też wpojonej przez matki ani inne kobiety z plemienia podmiotowej wizji siebie. Nauczono je służyć i nie żądać w zamian nawet szacunku. Kiedy w szkole podstawowej otrzymują pierwszą ofertę nowej siebie, muszą czuć się zagubione i przytłoczone. A jednak wytrwała praca nauczycieli nad ich poczuciem własnej wartości przynosi powoli efekty. To, jak mocno ufają swoim przełożonym, odzwierciedla inna historia opowiedziana przez dyrektora Msinjili. Byliśmy nieco zaskoczeni, że dyrektor tak po prostu odebrał połączenie z nieznanego numeru w środku spotkania. Zapytany, czy zawsze i od każdego odbiera telefon, oświadczył, że oczywiście, nawet nocą musi być gotowy. Zdarzyło mu się kiedyś szukać dziewczyny, która uciekła ze swojej wioski przed gwałtem. Nie zadzwoniła na policję, wybrała numer Msinjili. Przerażona, samotna, zagubiona gdzieś pośrodku rozległego stepu, ciemną nocą czuła się jednak bezpiecznie, wiedząc, że dyrektor obiecał jej szukać.

Pomoc dotarła na czas?

Dotarła, ale nas ta historia złamała. Doświadczyliśmy nieprzyjemnego wyrzutu sumienia. Nam się wydaje, że mamy sporo obowiązków, robimy wszystko, na co nas stać, żeby wspierać naszych podopiecznych. To jest oczywiście w naszych warunkach prawda, jednak nic się nie równa heroicznej pracy, jaką wykonują nauczyciele tam, w dalekiej Afryce.

Czy jest coś, co chciałabyś przenieść z Tanzanii do Polski?

Dyrektor jednej z niemieckich szkół zapytał dziewczynek, czy lubią tutaj być. A one wszystkie, uśmiechając się szczerze, gromkim głosem krzyknęły, że tak. Bardzo bym chciała zapytać moich uczniów w poniedziałkowy poranek, czy lubią tu być i usłyszeć od nich szczere „tak”. A tak na poważnie, chciałabym zawsze pamiętać, że uczeń przynosi do szkoły w plecaku także swoją historię. Jeden śmierć bliskiej osoby, drugi kłopoty finansowe rodziców, ktoś inny boryka się z własną niepełnosprawnością. Chociaż staram się patrzeć na ucznia całościowo, to jednak w naszym zbiurokratyzowanym i przeładowanym wytycznymi oraz materiałem do przyswojenia systemie edukacji często brakuje na to czasu. Chcę wierzyć, że nadal zdarzają się także u nas pogłębione relacje pomiędzy wychowankami a nauczycielami – oczywiście w innym wymiarze, niż w Afryca, ale to determinuje kontekst świata, w którym żyjemy.

Czy masajskie kobiety gotowe są na pierwszą falę feminizmu?

Tego jeszcze nie wiem, ale wiem na pewno, że pierwsze ziarna emancypacji zostały zasiane… Jak pokazują badania prowadzone przez niezależne instytucje międzynarodowe, średnie wykształcenie kobiet w Afryce wpływa pozytywnie na jakość ich życia:

  1. Wykształcenie średnie potraja zarobki kobiet.
  2. Kobiety wykształcone, pracujące w miastach i pozostające w kontakcie z rodziną inwestują 90% swoich zarobków w utrzymanie krewnych.
  3. Dziewczyny ze średnim wykształceniem wychodzą później za mąż i rodzą średnio 2 dzieci mniej niż przeciętna Masajka.
  4. Kobiety są zdrowsze i 7-krotnie rzadziej zapadają na choroby zakaźne, w tym AIDS.
  5. Dzieci kobiet wykształconych mają aż o 40% wyższą szansę dożyć 5. roku życia.

Katarzyna Romowicz

Udostępnij: