Szła przed siebie, a z oczu płynęły jej łzy. Potykała się o wrastające w ścieżkę korzenie drzew, tak jak wcześniej potykała się o wystające kostki brukowe. Nawet nie zauważyła, kiedy miasto przeszło w park, a później w las. Szła przed siebie, nie patrząc, gdzie idzie i niewiele widziała. Wiedziała tylko jedno. Wygnali ją. Kazali jej się wynosić. Iść precz.
Czy spodziewała się tego? Chyba tak. Od dłuższego czasu wiedziała, że jest nie potrzebna. Nikomu. Miała jednak nadzieję, że pomimo tego ktoś się nad nią pochyli. Weźmie pod uwagę. Że dla kogoś wciąż jest ważna!
Zaszklone łzami oczy nie dostrzegły zagradzającego drogę korzenia. Upadła. Z wysiłkiem podniosła się. Zaraz jednak z powrotem usiadła, opierając się plecami o drzewo. To samo, którego korzenie wcześniej powaliły ją na ziemię. Co za różnica gdzie usiądzie? Miejsce dobre jak każde inne. Odgarnęła z czoła kosmyk siwych włosów. Zamknęła oczy…
Szerokie korytarze wydziałów, pełne rozgadanego gwaru, jasne sale wykładowe. O tak! Na uczelni czuła się najlepiej. W ferworze dyskusji prowadzących jasno do celu, a czasami donikąd. Czystych idei, nieskażonych jeszcze ponurą nielekkością bytu codziennego. Tam jej słuchali, uczyli się o niej, szanowali. Przynajmniej na początku. Życie akademickie, przestrzeń pierwszych oczarowań i pierwszych rozczarowań.
– Wydoroślej – usłyszała wtedy. – Idź, poznaj prawdziwy świat, prawdziwe życie. Nie to tutaj, zamknięte pod ochronną kopułą akademickich dyskusji. To prawdziwe, szorstkie, często brutalne.
Tym bardziej, że na uczelni zaczęli mieć z nią problem. Niby szanowali, niby zwracali uwagę, lecz otwarte umysły nie wiadomo dlaczego, zaczęły nagle ciaśnieć, odwracać się, negować, a nawet pogardzać.
Zajrzeć w głąb siebie i zdecydowała, że dobrą i cichą przystań znajdzie w kościele. W Dekalogu, który układa świat w zgodzie z nią. Jest w nim wszystko, czego potrzebuje. A skoro ona to widzi z zewnątrz, to Ci, którzy są w środku, widzą i czują to jeszcze bardziej. Bardzo szybko przekonała się jednak, że była w błędzie. Spotkała ludzi, dla których stała się uosobieniem wszystkiego, co najgorsze. Gdyby tylko mogli, przygotowaliby dla niej stos i spaliliby ją, tak bardzo ich uwierała i drażniła.
Nie zagrzała w kościele miejsca, choć widziała, że są i tacy, którzy ją szanują. Szybko jednak ich zakrzyczano, a ją wygnano, kazano iść precz.
Poszła i błąkała się, bo znowu nie wiedziała, gdzie się podziać. Gdy tak szła i szła w nieznane, spotkała mężczyznę. Był przystojny, uśmiechnięty, chciał się o nią zatroszczyć. Tak zwyczajnie, jak o drugą osobę. Opowiadał jej o idealnym świecie.
Dobro, wolność, równość, braterstwo i wiele podobnych pięknych słów. Jakże on gładko mówił, ile w jego głosie było pasji i zaangażowania. Gdy wysunęła jakiekolwiek wątpliwości, natychmiast je rozwiewał. Była oczarowana i wreszcie odważyła się spytać:
– Kim jesteś?
– Politykiem – odpowiedział. – Ułożę twój świat, a miejsce w nim znajdzie się dla każdego, dla ciebie również. Tylko zagłosuj na mnie.
Tak pięknie obiecywał, że się zgodziła i z ufnością poszła za nim. Jakże szybko się przekonała, że ją oszukał. Zdradził. Cynicznie, makiawelicznie, urągliwie. W żywe oczy. Miał jej głos, a wtedy ona stała się niepotrzebna.
Zaczął z niej szydzić, wyśmiewać, obrażać. Uciekła, po raz kolejny. I po raz kolejny nie wiedziała, co ze sobą począć.
Ktoś zaproponował miejsce w pokoju nauczycielskim. Zdradzono ją już tyle razy, że na początku się wahała. Potem jednak pomyślała, że przecież dzieciaki to przyszłość. Szybko okazało się, że dzieciaki owszem tak, lecz ci, którzy kształtują ich umysły sami mają jeszcze wiele lekcji do odrobienia. Nie wszyscy. Tych chciała wspierać. Starała się przymykać oczy na głupotę, niesprawiedliwość i oportunizm, jednak przymykanie oczu nie było jej mocną stroną. Szukała dalej.
Wymyśliła, że odpowiedzią będzie biznes.
– Tu na pewno się przydam – pomyślała. – Reguły są jasne, a rządzi tylko pieniądz.
Okazało się, że nie do końca. Tam też nie było miejsca dla takich jak ona, było za to miejsce na niegodziwość, szkalowanie, pomówienia, donosy. Uciekała szybko.
Nóg wprawdzie nie połamała, w sercu jednak robiło jej się coraz czarniej i straszniej.
– Dziennikarze! Dlaczego wcześniej o nich nie pomyślała.
Skoro pierwsza, druga i trzecia władza zawiodły ją, odnajdzie się w tej czwartej. Ujrzała światełko w tunelu, bo na początku trafiła do kilku porządnych redakcji. Rzetelnie wiarygodnych, szanujących zdanie innych. Miłe złego początki, jak się później okazało.
Przecierając oczy ze zdumienia patrzyła, jak dziennikarstwo zamienia się w propagandę. Przestały liczyć się fakty. Półprawdy, niedomówienia, manipulacje stały się codziennym porządkiem. Najgorsze przyszło jednak, gdy pojawił się Internet.
Sieciowa anonimowość pozwoliła wylewać na innych kloakę kłamstw, szambo pomówień, rynsztok wyssanych z palca plotek, a wszystko to podlane najgorszymi, najniższymi emocjami. „Pajęczyna” przyjmowała wszystko.
Wtedy załamała się ostatecznie. Nigdzie nie było dla niej miejsca. Pozostał dom starców. Ale i z niego ją wyrzucono, gdy domagała się poszanowania godności i opinii innych. Nikt tego nie chciał, dlatego usłyszała:
– Wynoś się! Precz!
Siedziała oparta o chropowatą korę i płakała. Nie nad sobą. Siebie już dawno spisała na straty. Płakała nad światem, nad tym, co zostało gdzieś za nią. Z tyłu… A może obok niej?
Nagle usłyszała za plecami trzask łamanych gałęzi.
– Gdzie idziemy, druhu? – głos ubranej w szary mundurek dziewczynki brzmiał zawadiacko, można w nim jednak było wyczuć nutkę strachu.
Siedmioosobowy zastęp zuchów karnie podążał za druhem drużynowym, który prowadził ich zarośniętą ścieżką gdzieś w głąb lasu. Wysoko, ponad koronami dostojnych drzew świeciło słońce, na dole jednak panowała szarość. Drużynowy tajemniczo położył rękę na ustach, nakazując milczenie. Maszerowali jeszcze przez chwilę.
– To tu – powiedział wreszcie.
Spoglądał to na trzymaną w ręku mapę, to na rosnące wokół drzewa. Kontemplację przerwał mu głos jednej z podopiecznych.
– Druhu drużynowy, tu ktoś jest…
Rozpalili ognisko i zaprosili ją do kręgu. Z uwagą słuchali jej opowieści. Widziała w ich oczach zrozumienie. Wśród tych młodych ludzi czuła się dobrze. Pozwoliła, by w jej sercu zapaliła się iskierka nadziei.
– Jak pani ma na imię? – spytała jedna z dziewczynek.
– TOLERANCJA!
– To będzie nasza nowa sprawność!
Tolerancja ucieszyła się. Uwierzyła.
Jolanta Reisch Klose