We wszystkich naszych relacjach nie dzieje się nic innego niż to, czego się dotychczas nauczyliśmy. Gruntowna edukacja w tym obszarze – jeśli nie jest świadomie realizowana w rodzinie – właściwie nie istnieje. Programowo, w systemie edukacji, skręca w różne „specjalizacje” (na tym stwierdzeniu poprzestanę, bo to temat na osobny artykuł).

Patrzymy często nieświadomie na swoje role w relacjach, czyli tak, jak widzieliśmy w tych rolach naszych rodziców, opiekunów, najbliższe nam osoby czy autorytety ze wczesnych lat dziecięcych lub nastoletnich.

Jeśli nie dostrzeżemy wartości edukacyjnych w naszych kolejno budowanych związkach z ludźmi, będziemy nieustannie przeżywać to, co już potrafimy – to czego się wyuczyliśmy, a co w innych spotkaniach z ludźmi nie działa. Wówczas, po jakimś czasie, te nowe związki będą miały status…„to skomplikowane”.

To skomplikowane” – bywa najbardziej uniwersalnym określeniem na trudną do wyrażenia sytuację w związku dwojga ludzi – eufemizmem rzucanym zamiast „nie rozumiem, dlaczego cierpię”.

Komplikować, to czynić coś trudniejszym, złożonym, więc kiedy w związkach międzyludzkich pojawia się trudny czas, zwykle „nie ogarniamy” tego, co się dzieje i w różnym stopniu, na wielu polach relacji, próbujemy sobie z tym cierpieniem radzić.

Na początku pojawiają się metody wyuczone we wczesnym dzieciństwie – nieświadomie „obsługujemy” relację tak, jak potrafimy najlepiej. Jak wspomniałem, te metody z góry skazane są na niepowodzenie, bo relację stworzyliśmy również w oparciu o najbardziej komfortowe, wyuczone na przestrzeni pierwszych kilkudziesięciu lat rozwoju, sposoby. Najczęściej nie uczono nas brać pełnej odpowiedzialności za „komplikowanie”. Uczono nas za to wymówek.

A zatem, pozostaje nam się pilnie uczyć. Czym są wartości edukacyjne wyzwań w relacji?

Sygnałem, że pojawia się „lekcja do odrobienia”. Kłopot w tym, że tej lekcji „nie widzimy”.

Czasami jej nie widzimy, bo przesłania nam ją nasze fałszywe postrzeganie (projekcja).

A czasem po prostu nie chcemy jej dostrzec (wyparcie).

Tak więc albo nieustannie widzimy w kimś (projektujemy na kogoś) coś czego podświadomie nie lubimy w sobie (dalibyśmy się pokroić za to, że tak nie jest 😉 albo narzekamy, marudzimy – mówiąc emocjonalnie rzeczywistości: ”nie zgadzam się”. Wszyscy to znamy albo…znamy takie osoby 🙂

Nasze postrzeganie zaburza nam prawdziwy obraz sytuacji. Łatwiej przecież dostrzec drzazgę w oku bliskich niż belkę w swoim – to oczywiste. Jest to stary jak świat sposób obwiniania, przelewania odpowiedzialności za kryzys na tę drugą stronę. Winna jest zawsze i tylko ona. Serio?

Równie stare jest „zamiatanie pod dywan”. Niektórzy potrafią nawet wypierać pod dywan latający 😉 A w ogóle jaki dywan? Przecież wszystko jest ok. Potrafimy pięknie maską społeczną krzyczeć: „widzisz, wszystko u mnie OK!”

Naprawdę? Naprawdę i serio to nie. Zakładamy maski i wchodzimy w role, czyli odstawiamy teatr.

Ten nasz „teatr codzienny” w literaturze psychologicznej opisany jest bardzo szeroko, z akcentami na różnych etapach trwania ról. Od ojców psychologii, Freuda, Junga, Adlera, Eriksona czy Froma, przez różne szkoły ich uczniów, po współczesnych badaczy natury ludzkiej.

Murray Stein, analityk jungowski, spisał swoje wykłady o pięciu etapach rozwoju psychicznego mężczyzn w książce „Mężczyzna w budowie” (2021 wyd. Therapeutes). Cała treść publikacji pomaga zrozumieć lepiej męską psychikę. Moją uwagę zwraca jednak to, że autor opisując kolejne etapy życia psychicznego mężczyzny (syn, mąż/ojciec, bohater, misjonarz, mędrzec), przyznaje, że nie odzwierciedlają one w pełni sposobu, w jaki na przestrzeni swojego życia ludzie dojrzewają do stawania się sobą.

Rozwój psychologiczny jest znacznie bardziej skomplikowany. Nie przypomina on przemieszczania  się z pomieszczenia do pomieszczenia, gdzie wkraczając na dane terytorium bezpowrotnie zamykamy za sobą wcześniejsze drzwi (…) odbywa się etapami, ale następującymi cyklicznie. Nie jest to raczej proces ściśle linearny i chronologiczny. Etap to po prostu sposób odnoszenia się do danego okresu w życiu, w którym pewne sprawy wydają się bardziej naglące i znaczące niż inne. Danemu etapowi przypisuje się nazwę taką jak >dzieciństwo< czy >dojrzewanie<. Rzecz w tym, że całe życie zajmujemy się tymi samymi sprawami. Jeśli faktycznie się rozwijamy, to na każdym etapie zyskujemy trochę świadomości, wolności i zintegrowania.

A jeśli nie korzystamy z życiowych lekcji kolejnych etapów, to nieustannie odgrywamy te same role. Kontynuujemy więc „niedokończone relacje” z rodzicami lub innymi bliskimi wchodząc w nowe związki. Jeśli jesteśmy krnąbrni wobec własnego rozwoju i nie chcemy zaakceptować rzeczywistości takiej, jaka jest, wciąż przydarza nam się to samo. Podobnie jak w amerykańskiej komedii „Dzień Świstaka” (1993). Film perfekcyjnie pokazuje, jak pojętnymi jesteśmy uczniami i jak długo lubimy uczyć się na błędach. Dopiero kiedy zrozumiemy, że walka z własną naturą prowadzi tylko do eskalacji wewnętrznego konfliktu – dopiero kiedy rąbniemy kilka razy, zburzymy, zbudujemy, znów zburzymy i znów zbudujemy – wtedy jesteśmy skłonni dostrzec, że być może nie chodzi wcale o drugą stronę naszej relacji tylko… o NAS SAMYCH?

Zaglądamy zatem wtedy niepewnie zza maski, pod którą jesteśmy np. „mężem” i zaczynamy rozumieć, że wobec partnerki, żony tak naprawdę zachowujemy się jak syn lub tata… Dostrzegamy, że cały czas krytykowaliśmy charakter bliskiej nam osoby, podejmując heroiczne próby jego zmiany, tymczasem nasze wysiłki musiały pójść na marne. Jeżeli nie ogarniemy, że zmiany dokonać możemy wyłącznie na samych sobie, wówczas często kapitulujemy, uciekając w inne relacje, tam, gdzie „trawka jest bardziej zielona…”, bo tak łatwiej.

A w innej relacji, kiedy opadną maski i skończy się „teatralna wersja demo”, zaczyna się to samo… A wtedy szukamy zieleńszej trawki i tak w kółko aż do momentu, w którym zaakceptujemy, że w relacji wciąż patrzymy „w lustro własnej natury”.

Zawsze możemy pracować tylko nad sobą, nigdy nad drugą stroną relacji. Relacje zmieniamy tylko przez siebie. O tym z kolei pięknie opowiada baśń francuskiej pisarki Gabrielle Suzanne Barbot de Villeneuve (najstarszy wątek Pięknej i Bestii, 1740). Kiedy zaakceptujemy swój Cień, swoje słabe strony, w pełni ludzką naturę, możemy w miłosnym uścisku zatańczyć „z Bestią”.

A kiedy uzdrowimy relację z samym sobą, jesteśmy w stanie tworzyć zdrowe relacje z innymi osobami.

Nancy Qualls-Corbet w publikacji „Święta prostytutka” (2021 wyd. Therapeutes), zabiera czytelnika w podróż do okresu jeszcze sprzed podziału ciała i ducha, pogłębiając temat i omawiając w innym kontekście relacje kobiety i mężczyzny.

W przedmowie do jej książki Marion Woodman pisze:

…kiedy mężczyzna zakochuje się w swojej idealnej kobiecie, projektuje na nią atrybuty boskiej matki: piękno, dobroć, czystość, życiodajną miłość. Ona z kolei projektuje na niego atrybuty boskiego ojca: lojalność, siłę, męskość (…) Na początku miłość i pożądanie tworzą jedność w ich nieświadomym rajskim ogrodzie. Kiedy do tego ogrodu wkrada się rzeczywistość – często już po ślubie – projekcje zaczynają się rozpadać. Mężczyzna może czuć, że dusi się w pętach oczekiwań swojej partnerki (…) Ona niepewna swojej kobiecości i wyczuwająca jego wycofanie, jak odrzucone dziecko trzyma się kurczowo ojca, który się od niej oddala. Uwięzieni w swojej miłości (albo neurotycznej zależności) jedno i drugie mogą znaleźć innego, mniej doskonałego partnera (…) Jeśli na sytuację tę padnie światło świadomości, przyczyna zakłóceń może stać się jasna.

Tak właśnie taniec naszych wzajemnych wyuczonych sposobów obsługi rzeczywistości trwa nieustannie.

Każdy z nas ma swoją mapę rzeczywistości – codzienne szlaki – którymi, najczęściej bezpiecznie w dobrze dopasowanych maskach, poruszamy się w relacjach z innymi ludźmi.

Temat „mapy rzeczywistości” opisuje M. Scott Peck w książce „Droga rzadziej przemierzana” (2016, wyd. Zysk i S-ka). Z kolei Eric Berne, psychiatra, twórca analizy transakcyjnej, porównuje nasze relacje do gier („W co grają ludzie. Psychologia stosunków międzyludzkich”, 2019, wyd. PWN), w których – jak to w grach – chcemy uzyskać korzyść i zwyciężyć.

Toczy się więc w naszym mniemaniu jakaś gra Amora z Psyche, taniec Pięknej z Bestią, pojedynek, rywalizacja o to, czyja mapa jest lepsza.

Zagubieni w swoich naturach projektowanych na innych próbujemy zrozumieć, pojąć, poznać Siebie nawzajem. Kiedy mamy dosyć, szukamy pomocy, rozwiązań, narzędzi, sposobów.

Jesteśmy nieraz jak bohaterowie trylogii filmowej Richarda Linklatera („Przed wschodem słońca”1995, „Przed zachodem słońca”2004, „Przed północą”2013), którzy całe godziny spędzają na dyskusjach. Poruszając temat miłości, omawiają na wiele sposób swoje emocjonalne uzależnienia. Wyprodukowane w odstępie 9 lat części trylogii ukazują zmianę w postrzeganiu relacji przez Celinę i Jessiego. Pomimo śmiało rzucanych poglądów, opinii i deklaracji bohaterów, czyny i ich konsekwencje pokazują prawdziwy obraz natury ich relacji. Twórcy trylogii pozostawiają dodatkowo widzom przestrzeń do ich własnych dopowiedzeń.

Możemy więc zgłębiać wiedzę na temat ludzkiej kondycji bez końca, przeczytać wiele publikacji, obejrzeć inspirujące filmy i przegadać godziny na wszystkie tematy i.. wciąż niewiele wiedzieć.

Na frontonie świątyni Apollina w Delfach starożytni napisali: Poznaj samego siebie.

Kiedy zaakceptujemy własną naturę taką jaka jest, kiedy wybaczymy sobie swoje słabe strony, pokochamy je tak samo jak mocne, uśmiechniemy się do siebie na luzie, wówczas będziemy zdolni tworzyć zdrowe, pełne miłości związki.

Chcąc tworzyć wymarzoną relację, wyobrażamy ją sobie na bazie akceptacji tej, która jest.

Pracujemy tylko nad Sobą, nie nad drugą osobą. Druga osoba nie może nam dać niczego, czego byśmy już nie mieli. Upatrywanie szczęścia w związku, partnerce, partnerze, żonie, mężu czy też dzieciach, to też nieświadoma projekcja szczęścia, które już jest w nas, a z której kompletnie nie zdajemy sobie sprawy.

A zatem, pozbawiona maski, pełna akceptacji, szczera relacja ze sobą pozwala tworzyć oparte o miłość związki o statusie: TO SZCZĘŚLIWE. Czego autor Wszystkim Czytelnikom i sobie serdecznie życzy 🙂

Szymon Szałapski

Udostępnij: