Ogród uratowany. Wydaje się, że szkodniki zostały wypędzone. Wydaje się, bo przecież nadal codziennie muszę usuwać chwasty. Codziennie zbieram mięczaki, które uwielbiają pąki kwiatów. Ogród kwitnie, a jednak ta mozolna praca każdego dnia przywołuje pytania o sens.

Czy też znajdzie się ktoś taki, kto zadaje sobie pytanie o sens? Sens własnych wysiłków, by pokonać codzienność. Jak często masz uczucie, że to ty pokonujesz codzienność? Jak często czujesz się przez nią pokonany? Kto chciałby się nad tym zastanawiać i po co? A jednak prawdopodobnie, przynajmniej raz w życiu, przychodzi taki czas, dłuższy bądź krótszy, kiedy człowiek zadaje sobie te lub podobne pytania? Pytania o sens pojawiają się prawdopodobnie najczęściej wówczas, kiedy zwalił a się nam na głowę świat. Budowla mozolnie konstruowana każdego dnia. Kiedy jesteś w jakimś kryzysowym momencie.

Ogromny wysiłek wkładamy w budowanie własnego życia. Moim zdanie wizerunku, czy wizji własnego ja – życia. Często przez wiele lat żyjemy w przekonaniu, że ten wizerunek odzwierciedla prawdę o nas. Kim jesteśmy?

Słowa, którymi karmimy się, jesteśmy karmieni od dzieciństwa, zazwyczaj sugerują nam ścieżki, którymi podążamy w dorosłości. Poddajemy się tym sugestiom, innym razem odwracamy się, by robić coś po swojemu. Co to jednak znaczy: po swojemu? Wiele osób, być może większość, uważa, że to jak żyje może nazwać własnym życiem. Ile razy w ciągu dnia bez sugestii podejmujemy decyzję, która jest zgodna z naszym postrzeganiem świata?

Za dużo tych pytań. Kto by chciał się nad tym zastanawiać? Robimy swoje. Tak upływa nam czas i życie. Nasze życie. Opisz mi swoje życie. Opisz, co znaczy słowo „swoje”? Zaczynamy się gubić w tych wszystkich pytaniach i tłumaczeniach. A kiedy czujemy się niepewnie, coraz trudniej nam przychodzi stawiać kroki i pewnie chodzić po ziemi. Szukamy ucieczek. Fizycznie – pomimo słabości i mentalnie, bo tak łatwiej. Świat fantazji ławo dostępny, podpowiada nam: jutro będzie lepiej, na pewno wszystko się zmieni na lepsze. Czekamy. Tracimy kolejny dzień. To nic jutro będzie lepiej. Tracimy kogoś bliskiego. To nic damy radę. Strata – nie tylko czasu, dotyka nas każdego dnia. Potrzeba żałoby za utraconym – straconym czasem napawa nas lękiem? Lepiej o tym nie myśl. Łapiemy się każdej innej myśli, żeby tylko uciec od tego, co wydaje się trudne. Pokonać smutek za utraconym. Smutek już dawno nas pokonał. Jeśli jeszcze tego nigdy nie odczułeś, to może się oszukujesz i w zaprzeczeniu siłujesz się z tym, co ci towarzyszy każdego dnia. Z całym rezerwuarem koniecznych słów.

Żywimy się słowami, słowa nas leczą, kształtują. Mówimy: możesz być, kim chcesz. Musisz jednak wiedzieć, kim chcesz być. Zastanowić się. Na to potrzeba czasu. Pozornie w tym zastanawianiu też tracimy czas, ale zyskuje coś więcej. Czas przestaje mieć znaczenie. Znaczenia nabiera myśl, że jeśli coś tracimy to zysku – jemy nowe. Nowy czas w zamian za ten stracony. I teraz dopiero zaczyna się praca. Zauważamy te wszystkie zgromadzone przez lata przedmioty. Słowa. Wiele z nich powinnyśmy już dawno się pozbyć. Robi się coraz mniej miejsca i coraz częściej gubimy się w stercie tego wszystkiego. Potrzeba nam porządku. Zmiana jest niezbędna, kiedy nasz pokój jest zagracony. Posprzątać, bo to rodzi niepokój. Nie mamy już spokoju we własnym pokoju. Segregujemy przedmioty ustawiamy i analizujemy, co może się przydać? Wszystkiemu trzeba się dokładnie przyjrzeć żeby znalazło swoje miejsce. Wszystko ma swoje miejsce.

Być może wówczas, tak jak u mnie, ta mozolna praca nad własnym porządkiem rzeczy, zrodzi wątpliwości. Ze zamęczania człowiek zaczyna marudzić. Nie trawię siebie, tego, że nie umiem utrzymać porządku, że nadal tak często myślę, że nie wszystko jest w porządku. Że, że, że – że co? O co chodzi? Aż spod sterty bałaganu wyłania się obraz. Obraz, któremu chcemy się przyjrzeć. Do kogo należy? Kto go namalował? A może inny przedmiot, który zatrzyma nasze chaotyczne myśli i …

Dużo czasu zajęło mi odkrycie, że nie gram własnego spektaklu a tylko coś odgrywam. Słowo autonomia znałam, ale było wypełnione nie moją treścią. Cała wypełniona nadmiarowo treściami, powinnościami odziedziczonymi przez moje przodkinie, bo to głównie kobiety karmiły mnie tymi niestrawnymi winnościami. Czułam się obciążona i winna, że nie spełniam oczekiwań, że odwracam się od ręki, która mnie wykarmiła. To okrutne, ale czasem nie ładnie mi pachną te potrawy, którymi karmili mnie moi przodkowie. Strawy innej poszukiwałam. Właśnie wtedy, kiedy zaczynamy kwestionować, zaczynamy zastanawiać się nad własnym miejscem w tej przestrzeni, w której przyszło nam być zaczyna się rozwój. Rozwijamy skrzydła by móc podążać świadomie własną ścieżką. Nie można odciąć korzeni i nie o takim kwestionowaniu tutaj piszę. Ale o szukaniu własnej drogi. Przecież w każdym środowisku wyrastają rośliny. Trzeba tylko wyzwolić moc autonomii. Warunki nie zawsze będą sprzyjały uwolnieniu. Ja musiałam przyjąć, jako prawdziwe, że to, co chce, jak chce żyć, jest szkodliwe dla wszystkich – w tym też dla mnie. Zakotwiczona w takim przekonaniu wykonywałam mozolną pracę, wyczerpującą, ponieważ jeśli tylko zauważyłam jakiś mały ślad siebie, musiałam go niszczyć, schować, ukrywać, zaprzeczać, czyli okłamywać, oszukiwać, że go nie mam. Zapomnieć, że jest coś, co mogę nazwać sobą. Aż po tej bardzo ciężkiej pracy, odsyłania siebie tam gdzie nikt nie znajdzie przyszła wolność. Przyszły pytania, kim jestem? Z całym tym bałaganem, ciężarem, który noszę od tylu lat, „pokrzywiona”, wyczerpana muszę siebie odnaleźć. Radzić sobie, posprzątać, poukładać, posegregować – siły mniej, czasu też wydaje się coraz mniej, by spod sterty gruzu zobaczyć prawdę o sobie i zaakceptować ją, przyjąć, przywitać i być z nią. Niepokój stale mi towarzyszył. Teraz też nie odpuszcza. Najpierw był, bo straciłam siebie, teraz pozostało przyzwyczajenie, że skoro odzyskuję siebie to mi zagraża. Posprzątać znaczy stworzyć sobie pokój. Z tego, co mam budować nowy kształt rozwijać pielęgnować i cieszyć się własnym życiem. Pokojem urządzonym tak jak chcę.

Często w obliczu jakiejś straty weryfikujemy obraz świata. Weryfikujemy słowa, które go budowały. Samotność, jest nam wówczas potrzebna. Ale nie taka, która nas izoluje, ale taka, która zbliża nas do siebie samych. Kiedy w gwarze dnia codziennego, uciekamy przed słowami, które nas chcą zatrzymać w miejscu, to może być pierwszy sygnał, że trzeba coś z tym zrobić. Unikanie takich słów spowalnia – czy kosztuje nas dużo energii i starty nie tylko czasu. Strata naszej energii powoduje, że w efekcie i tak się będziemy musieli zatrzymać. Pozwólmy sobie na niedziele. Nie działajmy jak automaty, bo tak nas nauczono. Nie myśl! Nie zastanawiaj się! Owszem, bez tego automatycznego i schematycznego życia nie ma codzienności, ale kiedy codzienność zaczyna nas przytłaczać to znak, że pora zrobić sobie niedzielę. Ona jest po to żeby odetchnąć po pracy. Przywołać swoją duszę i pobyć z nią. Niedziela jest po to by nie zapomnieć o tym, że warto myśleć o pracy, ale pracy nad sobą, w sobie.

Tak, teraz możemy rozpocząć rekonstrukcję obrazu własnego JA. To nie jest łatwe. Skład chemiczny medium, farb i werniksów ma wpływ na wygląd obrazu. Na to, jaki wpływ będzie mogło wywierać środowisko, w jakim pozostaje obraz. Podobnie jak pielęgnacja ogrodu, kiedy już wydaje się nam, że pokonaliśmy wszystkie szkodniki tak jest z naszym obrazem – musimy systematycznie sprawdzać, co się z nim dzieje. Obrazem świata, który malujemy w codzienności. To nie jest łatwe. Kiedy zdecydujemy się na taką pracę, to znaczy, że zgadzamy się na wszystkie pagórki tego świata. Widzimy i wiemy, że ziemia nie jest płaska. Kroczymy po tej ziemi i liczymy się z tym, że przyjdzie nam pokonać jakieś wzniesienia, złą pogodę. Dokładnie tak samo jest z podróżą do wnętrza siebie, do świadomego życia.

W większości zbudowani jesteśmy z cytatów. Przeżywamy – przeżuwamy słowa, powtarzamy za innymi, powielamy. Czasem udaje się nam stworzyć coś nowego. Zaczynamy robić w tym porządki i segregujemy. Im więcej przedmiotów-słów chowaliśmy tym więcej czasu i wysiłku włożymy w porządkowanie, szukanie porządku w tej stercie. Warto. Chociaż będzie pod górkę, trzeba nie zgubić z oczu celu. Pokonać górę własnego lodowca. Odmrozić zastygłe i przyklejone przekonania, które nie pozwalają nam żyć własnym życiem, spełnionym i wolnym od krzywdzących automatycznych rytuałów. Rytuały są ważne, ale tylko te, które wypełniamy z pełną świadomością. Świadomość to kluczowe słowo w drodze na szczyt naszego lodowca. Po drodze zacznie się on odmarzać i to może powodować, że co jakiś czas będzie trudno iść po tej śliskiej ziemi, ale kiedy dotrzemy na szczyt widok przestrzeni wolnej od tego wszystkiego, co ogranicza swobodę naszego prawdziwego Ja – to cel, w który warto włożyć wysiłek. Każdy ma lub znajdzie swoją ścieżkę, którą podąża do celu, bo każda góra ma inną trudność, ale jeśli będziemy przygotowani na trudności łatwiej będzie nam pokonać wzniesienia w drodze na szczyt.

Warto znaleźć jakąś sprawdzoną już przez innych ścieżkę. Coś jak mapa, która wytycza szlak, by dojść na szczyt i nie gubić się po drodze. W drodze na szczyt samoświadomości znalazłam kilka drogowskazów. Jeden z nich kieruje kroki w stronę Teatru Wewnętrznego, którego teorię opracowała dr. Vivian King. Zgodnie z tą teorią celem (Teatru Wewnętrznego) jest osiągnięcie pełni życia poprzez zrozumienie naszych wewnętrznych procesów emocjonalnych i zachowawczych oraz kontrolowanie ich, abyśmy mogli osiągnąć harmonię i spełnienie w naszym życiu. Ta koncepcja wywodzi się z pscyhosytenzy, której twórcą jest Roberto Assagioli – włoski psychiatra i psycholog (prekursora psychosomatyki). Uważał on, że każdy człowiek ma w sobie naturalne dążenie do samorealizacji i rozwoju, ale często blokowane jest ono przez różne ograniczenia, takie jak lęki, niepewność siebie, czy brak motywacji. Te trudności są jak kamienie, których czasem nie chcemy dostrzec, o które się potykamy. Jeśli zobaczymy te kilka kamyczków na naszej drodze łatwiej będzie nam iść i mimo, że pewnie potkniemy się kilka razy na ścieżce, to może przestaniemy się oskarżać i łatwiej będzie o motywację do podążania przed siebie do celu, jakim jest spełnione życie. Każda istota na tej ziemi ma swój jednostkowy cel. Żeby go nie tracić z oczu – my ludzie musimy najpierw go odnaleźć, nazwać go – wypełnić treścią, nadać sens i co jakiś czas – na przykład w niedzielę – zadać sobie trzy pytania, powtarzając za Vivian King: Co właściwie chcę osiągnąć spektaklem? Jaki jest cel całego przedsięwzięcia? Co nadaje największego znaczenia mojemu życiu?

Iwona Franek

Udostępnij: