Jesień stała się faktem. Zmiana czasu – na zimowy, zdaje się potwierdzać, że coraz krócej słońce będzie rozjaśniać nasze dni. W takim „czasie” zawsze mam większą ochotę na „zasiadanie” przed ekranem telewizora i oglądanie filmów.
Każdy z nas ma zapewne ulubiony gatunek filmowy i swoich ulubionych reżyserów. Ja mam takich kilku, jednak z doświadczenia wiem, że polecenie filmów niektórych z nich, może zostać skwitowane: „nie, coś ty, lubisz jego filmy!?”. Jest jednak i kilku takich, których filmy nie wzbudzają takiej kontrowersji, a przy tym są doskonałą okazją do tego, żeby na kilkadziesiąt minut przenieść się w świat bohaterów, którzy w sposób przyjemny „opowiadają” o mało przyjemnych historiach. Historiach, które każdemu z nas mogą się przydarzyć.
Jak się „darzy” bohaterom, których powołuje do ekranowego życia Nanni Moretti? Przekonajcie się sami. Polecam obejrzeć przynajmniej jeden z jego filmów. Może na początek ten, polecany w naszej Torebce jakby damskiej – „Moja matka”. To, jak się początkowo może wydawać, jest opowieść o próbach oswajania bólu po stracie najbliższej osoby. Pozornie, bo, jak czytamy w recenzjach, „Moja matka” to „piękna historia o tym, jak mało wiemy o bliskich, ale i o sobie, o swoich uczuciach”. Mimo że głównym tematem wydaje się nieuchronność śmierci, tak naprawdę film zadaje pytania o wartość samego życia. Co jest istotne?: pamięć, sens wykonywanej pracy, relacje międzyludzkie i co po nas zostaje? Pomimo że to najbardziej osobisty film Nanni Morettiego, reżyser główną rolę powierzył w nim Marghericie Buy. Jak sam uzasadnia, chciał naszkicować potrójny, trzypokoleniowy portret rodzinny kobiet: matki, córki i jej dorastającej wnuczki. W opisie filmu możemy przeczytać: główna bohaterka Margherita musi sprostać wyzwaniom codzienności: problemom z dorastającą córką, chorobie matki i rozstaniu z partnerem. Jak w tym wszystkim wytrwać i nie zwariować? Jak odnaleźć sens, wewnętrzną siłę i radość? Żeby odpowiedzieć na te pytania warto obejrzeć film, o którym Janusz Wróblewski tak napisał na łamach Polityki: autoironia działa jak balsam odciągający od melancholijnej powagi, znaczonej intensywnością muzyki Arvo Pärta
Zdarza się, że do kręgu tych ulubionych wpuszczam nowe spojrzenie, które bywa zaskakująco pozytywnym doznaniem. Tak było w przypadku filmu „Klient”, którego reżyserem jest Asghar Farhadi – irański reżyser, scenarzysta i producent filmowy. Dwukrotny laureat Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny. (wikipedia)
Polecam gorąco obejrzeć tę historię opowiedzianą obrazem, słowem i dźwiękiem. „Klient”, to film, w którym nie znajdziemy ani jednej zbędnej sceny. Weźmy początek – punktem zawiązania akcji jest trzęsienie ziemi. Młode małżeństwo, wybudzone przez żywioł w środku nocy, musi w pośpiechu opuścić mieszkanie, ponieważ stabilna dotąd konstrukcja, grozi zawaleniem. Początek wydaje się mocny? Przygotuj się na więcej, bo to tak naprawdę preludium do serii dramatycznych zdarzeń, które wpłyną na zmianę postaw głównego bohatera i relację między małżonkami. Nie przez przypadek film rozpoczyna się właśnie od trzęsienia ziemi, bo to trzęsienie ma także wymiar symboliczny. Jest więc nie tylko zapowiedzią rozwijającej się akcji, ale także metaforą rozpadającej się relacji i zachwiania życiowej równowagi. A ten film jest właśnie o tym – o pozornie stabilnym świecie dwójki dorosłych, kochających się ludzi. W tym poukładanym związku, wszystko, co właściwe, pod wpływem czynników zewnętrznych nagle zmienia swoje znaczenie. A to, co było pewne, potrafi nagle zachwiać się w posadach. Sam reżyser – Asghar Farhadi, tak krótko opisuje swoje dzieło: W swoim najnowszym filmie chcę zrozumieć, jak zewnętrzne okoliczności mogą doprowadzić do przemiany łagodnego człowieka w kogoś nieustępliwego, gwałtownego i brutalnego. Jeżeli i Ty jesteś ciekaw, w jaki sposób ludzka psychika może zareagować na serię nieoczekiwanych, traumatycznych zdarzeń, a przy okazji chcesz przeżyć artystyczne trzęsienie ziemi, zachęcam do obejrzenia „Klienta”.