Z Magdaleną Jachnicką rozmawia Katarzyna Wojciechowska
Magdo, pomyślałam o Tobie, bo jesteś jedną z ciekawszych, według mnie, osób w Cieszynie. To zresztą nie tylko moje zdanie.
No tak, tyle rzeczy się wydarzyło w moim życiu, że pięć osób mogłoby to pomiędzy siebie rozdzielić. Niektórzy się rodzą, chodzą do szkoły potem pracują i żyją sobie spokojnie, a ja mieszkam w tej chwili pod dwunastym adresem i ciągle mam wrażenie, że jestem na początku drogi życiowej. Kiedyś, gdy było akurat bardzo trudno, ktoś mi powiedział: „zobaczysz, za parę lat zupełnie na to inaczej spojrzysz” – chodziło o rozstanie z moim byłym partnerem biznesowym i życiowym. I rzeczywiście, patrząc z perspektywy kilku lat miał rację. Teraz myślę, że nie trzeba bać się zmian, nawet gdy w danym momencie wydają się nie do udźwignięcia. Nie wiadomo co będzie za zakrętem i normalne jest, że się tego boimy, z drugiej strony – jaki inaczej moglibyśmy się rozwijać? Ja wychodzę z założenia, że nawet jak się zagubię, staram się nie żałować i nie wracać, tylko szukam innej drogi do celu i wykorzystać zdobyte doświadczenie.
To znaczy, że jesteś kreatywnym i odważnym człowiekiem, a do tego robisz to, co zawsze chciałaś robić.
Tak, od małej dziewczynki chciałam po prostu karmić ludzi. Jestem przykładem, że jeśli ktoś jest odważny, to dąży do tego, żeby się spełnić. Oczywiście to nie jest reguła, natomiast uważam, że paradoksalnie trudności sprzyjają rozwojowi. W moim życiu nie było różowo, chociaż może jak ktoś z zewnątrz na mnie patrzy, to myśli „no proszę, ma fantastycznie, jest restauratorką, jeździ super samochodem, fajnie się ubiera”. Taki wyidealizowany mamy często obraz szczęśliwej kobiety.
Często nie widzimy z jakimi trudnościami inni się mierzą. kobiety chyba szczególnie mają taką tendencję, żeby umniejszać swoje możliwości patrząc na sukces innych. szukają dla siebie wymówek – „bo ja nie dam rady, bo mam chore dziecko i męża, który mnie nie wspiera...”
Ale ja mam chore dziecko i nie mam męża. Mam co prawda byłego męża, Andrzeja, który mnie wspiera, ale jest tysiące kilometrów stąd. Pomimo tego, że jest nam źle, to często tkwimy w tym, co znamy, bojąc się zmiany.
Mówi się potocznie, że to jest strefa komfortu, to nie jest żaden komfort, tylko powtarzanie starych mechanizm w obronnych.
Tak! Wczoraj tłumaczyłam mojemu 17-latkowi, co to jest marazm, bo przygotowywał się do sprawdzianu z Wesela. Trudno mu to było zrozumieć. Wytłumaczyłam mu, że chodzi o taką apatię, która czasami dotyka nas w życiu i powoduje, że tkwimy w miejscu, mimo, że chcielibyśmy zmian. Boimy się zrobić ten pierwszy krok.
Pamiętasz swój „pierwszy krok”?
Pamiętam. Parę lat temu, to był chyba listopad 2015, depresyjny miesiąc i taki też był mój nastrój. Przyszła do mnie Renia Weber i zapytała, w czym mi może pomóc? Na samo wspomnienie chce mi się płakać. To był najgorszy okres w moim życiu. Byłam właścicielką zadłużonej firmy reklamowej, mój były partner właśnie mnie zostawił. Wtedy zrodził się pomysł Klubu Dobrego Smaku. Ja już wtedy piekłam muffiny nocami, robiłam skrzynki decoupage, którego się nauczyłam u Reni, w Warsztatowni Praktyczna Pani, żeby sobie dorobić. Zabawne – robiłam to mając firmę reklamową, wystawiając co miesiąc faktury na kilka tysięcy złotych.
Wszystko pożerały długi?
Tak. Skrzynki były wszędzie – na stole w salonie, w jadalni. Tomek spał, a ja malowałam i piekłam jedzenia w moim życiu zawodowym, bo zawsze chciałam karmić ludzi.
Jak sobie planowałaś na początku życie zawodowe?
Zdałam maturę w liceum o profilu matematyczno- fizycznym, ale moim marzeniem było być architektem wnętrz. Chciałam być taką Szelągowską, ale moich rodziców nie było stać na studia. Wiedziałam, że muszę pójść do pracy. Zaczęłam od pracy w barze Akademia w Bielsku- Białej. Potem zaczęłam studia zaoczne i przeniosłam się do Katowic, gdzie pracowałam w sklepie znajomych, z ekskluzywną konfekcją damską. Na początek wystarczyło, ale chwilę później dostałam pracę w Autotaku w dziale korespondencji. Kleiłam koperty i nabijałam znaczki siedząc naprzeciwko bossa, który mnie obserwował. Po miesiącu tak zorganizowałam dział wysyłek, których była olbrzymia ilość, że miałam w ciągu dnia dwie godziny pracy. Zaproponowano mi przejście do działu kontraktów. Po 6 latach wyjechałam do Warszawy, bo mój mąż wtedy dostał tam dobrą propozycję pracy. Trafiłam do Fiata na następne 6 lat. W 2004 roku, gdy urodziłam Tomka, wystartowałam na szefa sprzedaży samochodów w Seacie. I tak zaczęła się ta moja kariera już na kierowniczym stanowisku, inna odpowiedzialność i współpraca z Hiszpanami. Po 4,5 roku znowu trzeba było podjąć trudną decyzję – wróciłam do Bielska. Andrzej wyjechał do Niemiec, rozwijał się szybciej niż ja i awansował. Tomek miał iść do pierwszej klasy – to był dla mnie moment zwrotny, bo zostając sama z dzieckiem nie dałam rady pracować dłużej w takim wymiarze godzin, bez pomocy rodziców. Zostałam dyrektorem biura firmy leasingowej w Krakowie, ale wtedy okazało się, że Tomek ma Zespół Aspergera. Zmiana miejsca i pierwsza klasa spowodowały spiętrzenie trudności. Byłam na skraju wyczerpania nerwowego – codziennie jeździłam do Krakowa, Tomek zostawał z dziadkami, którzy sobie z nim nie radzili. Nie da się też prowadzić małżeństwa na odległość, szczególnie przy kłopotach z dzieckiem. Absolutnie nie oceniam mężczyzn, a tym bardziej Andrzeja, ale często nie radzą sobie z tematem dziecka niepełnosprawnego. Rozwiedliśmy się. Nie było miejsc w szkole integracyjnej w Bielsku i tak trafiłam do Cieszyna. Tu poznałam, teraz już byłego, partnera biznesowego i życiowego, z którym pracowałam w firmie reklamowej. To było życie bez fajerwerków, zdominowane walką o edukację i integrację Tomka. Mój partner niestety miał swoje problemy – wyjechał na drugi koniec Polski i zostałam sama. To były bardzo ciężkie lata w moim życiu. Psychicznie, emocjonalnie, ekonomicznie, pod każdym względem było źle. Pewnie miałam depresję, ale nie poszłam wtedy do specjalisty. Była na szczęście dobra koleżanka, która mnie kopała po tyłku, mówiła „masz się ubrać ładnie i przyjść mi pokazać jak wyglądasz”.
Motywowała Cię.
Zawoziłam Tomka do szkoły w dresie, wracałam do domu i siedziałam na schodach na antresoli. Potrafiłam tak marnować swój czas. Jedyną motywacją był Tomek. Właśnie wtedy z Renią wymyśliłyśmy Klub Dobrego Smaku.
Ok, tu dochodzimy do Twojej pasji, gastronomii. Poznając całą historię widzę, że jeślinawet myśli o niej pojawiały się wcześniej, to nie szłaś za tym.
Pojawiały się, ale nie szłam za tym wcale. Teraz się zastanawiam, dlaczego nie poszłam do szkoły gastronomicznej, a poszłam na teologię. Choć teologia się przydała, gdy okazało się, że muszę samodzielnie przygotować Tomka do Pierwszej Komunii. Ksiądz sobie z nim nie radził. Tomek do Pierwszej Komunii przystąpił i jako jeden z nielicznych był przygotowany, bo włożyliśmy w to masę pracy i ćwiczeń. Naprawdę przeżył to świetnie. Wywalczyłam, by dostał rolę – takie ostatnie z ostatnich podziękowań. Komunia była fantastyczna, opr cz ostatniego elementu, który nie był ćwiczony – rozdanie obrazków. Zaczął się harmider, widziałam, że Tomek zaraz zacznie pluć, kopać, płakać. Wyszliśmy szybko z Kościoła. Wracając jednak do studiów – chciałam zajmować się prawem kanonicznym. Ale moja mama zachorowała i nie udało mi się tego planu zrealizować.
Czyli zawsze poświęcałaś coś dla kogoś?
Może nie poświęcałam, ale czułam, że tak trzeba, moja mama chorowała na raka, kiedy byłam na studiach, przez 8 miesięcy walczyliśmy o jej życie, a w międzyczasie zaczęłam zajmować się motoryzacją. To mnie pociągnęło.
Przynosiło Ci życie „coś” i Ty to brałaś.
Tak, bez planu. Wydaje mi się, że jak już coś dostawałam, to dostosowywałam to do siebie i siebie do tego, żeby wszystko zagrało. Żeby nie narzekać. Żeby zobaczyć szklankę do połowy pełną, a nie pustą. Tak mam, mimo, że jestem zmęczona i mam dość, to wstaję i robię.
Mówisz, że od zawsze to gotowanie się przewijało w Twoich myślach, ale nie traktowałaśtego jako zawodu?
Nie rozważałam tego nigdy. Miałam takie wyobrażenie, że żeby mieć restaurację, trzeba mieć strasznie dużo pieniędzy i to jest poza moim zasięgiem. Jak mieszkałam w Warszawie, to zapraszałam moich znajomych z pracy. Miałam taki duży stół i wyspę, oni po prostu siedzieli, a ja im gotowałam, przynosiłam, siadałam z nimi. Wielką frajdę sprawia mi, jak ludzie jedzą, jak im smakuje… mój dziadek taki był. Był kelnerem i kucharzem. Ale chyba bardziej był kelnerem, takim prawdziwym, nie „donosicielem”. To wszystko znam niestety tylko z opowieści. Może mam to w genach? Jak byłam małym dzieckiem, to siadałam przy stole i patrzyłam jak mama gotuje. Ważyłam, przygotowałam wszystko na ciasta i patrzyłam. To nie jest tak, że mama świetnie gotowała i uczyła mnie, raczej jestem samoukiem. A czasami mi się wydaje, że czegoś nie umiem, a coś po prostu mi wyjdzie smaczne. Można powiedzieć że gastronomia weszła w moje życie sama. Pamiętam, kiedyś była 23.00 wieczorem, dzwoni do mnie Renia i mówi „ratuj, przepraszam, że tak późno, ale jutro mam imprezę. 17 osób, mięsa ogarniemy, ale zrób mi coś słodkiego”. Piekłam jej wtedy mini serniczki i muffinki. Tak się zaczęło moje pieczenie. Renia jest takim dobrym duchem wszystkiego, co się u mnie działo. To jest taki człowiek, który widzi i wie jak pomóc.
Zachęciła Cię do pieczenia i od tego się zaczęło to, co potem przerodziło się już we wspomniany Klub Dobrego Smaku. Byłaś przekonana od początku do tego pomysłu?
Wiedziałam, że to jest bardzo trudny produkt, bo nie stać mnie było na gotowanie i czekanie na gości, musiałam mieć zapewnioną frekwencję. Stąd powstał pomysł obiadów abonamentowych – żeby się nie marnowało. Na początku było 7-8 os b. Po dwóch tygodniach dołączyła do mnie Jadwiga. To też jest kobieta, która szukała swojej drogi. Teraz jest u nas szefową zmiany. Przez Renię poznałam się z Izą i Bogdanem. Iza zapisała swoją córkę na moje obiady. Bogdan mówił, że to jakieś podziemie gastronomiczne, podchodził do tego jak do jeża. Zaproponowałam Izie, że możemy piec ciasta do Kawiarni Arkady. Ta współpraca zaczęła się 2017 roku. Chciałam zmienić lokal, żeby się rozwijać i przyjmować więcej gości. Iza wtedy podpowiedziała mi, że Winowajcy są na sprzedaż – moja wymarzona, ulubiona restauracja, tylko to były nieosiągalne pieniądze. Temat jednak wracał, cena malała. Iza namówiła Bogdana, żebyśmy kupili to miejsce razem, bo i tak jedna osoba nie dałaby rady. Tak się zaczęła nasza przygoda. W listopadzie 2018 podpisaliśmy umowę spółki i w grudniu przejęliśmy Winowajców. W 2019, 1 lutego otworzyliśmy.
Bałaś się?
Nie, nie bałam się. Postanowiłam, że muszę iść do przodu i nie byłam już sama. Jak widzisz kocham zmiany, cała ja. Poznałam kiedyś bardzo poczciwego człowieka, byliśmy jakiś czas razem – dobry, uczynny, ale posprzątane mieszkanie i cydr przed telewizorem to było wszystko, co chciał w życiu osiągnąć. Rozstaliśmy się po kilku miesiącach, bo to było dla mnie nudne. Wiele razy się sparzyłam, ale ciągle próbuje nowości. Moja terapeutka mówi, że to jest dobry moment, bo potrafię już otwarcie mówić o swoich potrzebach budując relację. Teraz jestem w nowym związku, notabene partner ma na imię Andrzej, jak mój były mąż, i wprost mówię:„widzisz jak żyję, co jest dla mnie ważne, jak Ci to nie odpowiada to wycofaj się teraz, bo ja tego nie zmienię.” I on jest, jakoś trzeba się dostosowywać i poukładać, ale już nie za każdą cenę muszę być w związku, nie muszę mieć koło siebie kogoś, żeby uznać swoją wartość.
To jest efekt walki o dojrzałość i odpowiedzialność za siebie. masz poczucie, że ta droga dała ci większe poczucie sprawczości, że to był taki trening i teraz rzeczywiście potrafisz w pełni świadomie decydować o sobie i brać odpowiedzialność za decyzje, które podejmujesz?
Tak, myślę, że to właśnie dzięki moim doświadczeniom jestem tu, gdzie jestem. Zmieniły moją perspektywę i były motywatorem. Oczywiście niejednokrotnie ludzie są doświadczani przez los i nie podejmują walki. może nie każdy ma siłę, żeby to zrobić. Albo też możliwości. Bo ja mam to szczęście, że na swojej drodze, poznawałam i poznaję wspaniałych ludzi. Jest kilka osób, które są ze mną, które mi mówią prawdę. Czasami taką bardzo bolesną, ale nigdy nie odwróciły się ode mnie. I bardzo mnie wspierały, bardzo mi pomogły. Monika moja przyjaciółka od 25 lat, jak siostra.
A łatwo było ci sięgać po tą pomoc?
Nie, najtrudniej mi było przyjąć pomoc od mojego byłego męża, nie chciałam mu być nic winna. To najlepszy były mąż na świecie, ale nie możemy być razem. Też ma Aspergera (jak sam o sobie mówi) i wie o tym. Nie umiemy ze sobą rozmawiać. Trzy razy próbowaliśmy do siebie wracać. Nawet mam pierścionek zaręczynowy sprzed 4 lat. Niedawno mi powiedział, że będzie się mną opiekował do końca życia. Nie wiem na ile to jest fiksacja wynikająca z Aspergera, projekt – bo ślubowaliśmy sobie 25 lat temu. W tym roku mielibyśmy srebrne wesele. Zawsze byliśmy burzliwym związkiem, ale pomógł mi bardzo. Tak jak wcześniej mówiłam – nie on jeden, mam wokół dobrych ludzi, którzy pomagają mi realizować najważniejsze cele w moim życiu – rozwój Winowajców, mimo stresu i zmęczenia dotykającego nas wszystkich – mnie, Izę, Bogdana i nasz zespół, no i oczywiście ten główny, pozwalający mi pomagać Tomkowi się usamodzielnić i w przyszłości żyć spokojnie. Jak są obok mnie ludzie to mam poczucie, że jestem bardziej kreatywna, że daję radę. Zdarza się moment, że mam już wszystkiego dosyć, ale nie wróciłabym już na etat. cały czas przewija się w tej rozmowie jak ważne jest wsparcie, także w kontekście tego, że zdecydowałaś się na terapię. Projekt, który właśnie rozpoczynamy, ma właśnie takie kompleksowe wsparcie dawać.
Jak ono powinno według ciebie wyglądać, żeby było łatwiejsze do przyjęcia dla potrzebującej osoby i efektywne?
Trzeba poznać czego taka osoba potrzebuje. Gdybym miała dać radę tym kobietom, które się zastanawiają czy wziąć udział w projekcie, powiedziałabym „po prostu powiedz co czujesz, czego chcesz, ale szczerze”. I nastaw się na pracę nad sobą, bo proste, krótkie rady okazują się tak naprawdę do niczego. Musisz mieć wewnętrzną potrzebę realnych zmian. Kiedy w sobie poczujesz, że to jest właśnie ta ściana, i że już dosyć, to jest czas na zmianę. Bez względu na to, czy to dotyczy odchudzania, terapii, czy czegokolwiek innego. To jest bardzo świadome odkrycie w sobie potrzeby. Nawet jeśli wokół Ciebie wszyscy widzą jaki masz problem, ale Ty nie jesteś gotowa, to nic z tego nie będzie. Ja wiedziałam, że Ci ludzie, którzy mnie namawiają do działania mają rację, nie radzili mi źle. Ale długo to nie był ten moment. Bo każdy ma swój czas. Ale taki projekt, warsztaty, często mają kogoś przygotować do zmiany, bo to jest proces, a nie jednorazowa decyzja. Myślę, że taki kilkumiesięczny cykl warsztat w powinien właśnie odkryć potrzebę zmiany w sobie. Dać trochę odwagi.
Tak. dokładnie taki jest cel tego projektu. Dziękuję ci Magda, za piękną rozmowę.
Magdalena Jachnicka, bielszczanka związana z Cieszynem od blisko dziesięciu lat. Zawodowo współwłaścicielka Restauracji Winowajcy w Cieszynie, z wykształcenia teolog i przez wiele lat pracownik korporacji. Prywatnie mama 17 letniego syna Tomasza.