Chciałabym być szczęśliwa!
To bądź!
To postanowienie starała się wprowadzić w życie. Ułożone perfekcyjnie. Bo całe życie Niny utkane było z perfekcjonizmu. I perfekcyjnie zaplanowane. W obszarze partner/mąż: przystojny, raczej majętny lub dobrze zarabiający, inteligentny, dzielący z nią jej zamiłowanie do porządku i trochę pantoflarz… – odhaczone!
W obszarze idealna przestrzeń do życia rodzinnego prawie 200-metrowe mieszkanie w starej kamienicy, urządzone przez zaprzyjaźnionego architekta w najmniejszym detalu – odhaczone. Mieszkanie było tak piękne, nowatorskie i wysmakowane, że zdjęcia wnętrz i mebli trafiły do jednego z popularnych magazyn w lifestylowych o tematyce wnętrzarsko – dekoracyjnej.
W obszarze cudowna rodzina: syn, a dwa lata później córeczka, raczej nie bliźniaki chociaż istniało takie prawdopodobieństwo, bo ona sama ze swoim bratem bliźniakiem świetnie się rozumieli. Córeczka na razie pozostała w sferze marzeń, a w pokoju urządzonym z idealnym wyczuciem spał trzyletni Jasiek.
W obszarze zdrowie; żyć długo i szczęśliwie.
Nina wyciągnęła z zamrażalki niewielki woreczek. Obok leżało wiele podobnych. Zupka dla Jasia, chudego trzylatka, trochę niejadka. Uśmiechnęła się do synka, wzięła na ręce, mimowolny grymas b lu pojawił się na jej twarzy.
Czerń wychyliła się znienacka. Antracytowa jak oczy szalonej Cyganki. Wtedy jeszcze potrafiła ją rozgonić.
Bo Ninę bolało ramię. Głównie bark i obojczyk, ale ból często promieniował wzdłuż ramienia, niemal do samej dłoni. Na początku pojawiał się nieregularnie, i znikał równie prędko, jak się pojawiał. Pewnego razu spostrzegła, że zostawał z nią przez dzień, dwa. Walczyła z nim zaciskając zęby. Gdy atakował zbyt, kontratakowała tabletką przeciwbólową. Najpierw łagodną, potem coraz mocniejszymi. Pojedyncza dawka przestała wystarczać, dlatego pod ręką zawsze miała pełne opakowanie painkillersów. Świadomość, że dysponuje tak mocną bronią, rozgarniała czerń, która od czasu do czasu siadała jej na sercu.
Lekarze rozkładali ręce. Bo Nina nie zignorowała swego b lu. Owszem, na początku tak, śmiała się ze swojej bolącej ręki, bo kto by z taką głupotą biegał po lekarzach. Wiadomo, paluszek i główka to szkolna wymówka, a ona miała tyle do zrobienia. Jej perfekcyjne mieszkanie wymagało perfekcyjnej uwagi. Na polakierowanych sprzętach nie miało prawa zalegać nawet ździebełko kurzu. Podłoga? Oczywiście na wysoki połysk. Do tego smaczne, zdrowie i zbilansowane posiłki dla Janka trzylatka, który nawet po domu chodził w perfekcyjnie dobranym stroju, wyprasowanym z takim pietyzmem, że żadna niepotrzebna fałdka, żadna nieforemna zakładka nie miała prawa psuć idealnego obrazu. Na ugotowanie czekał codzienny obiad, bo gdy jej mąż wracał po całym dniu ciężkiej pracy, czekał na niego idealnie zastawiony stół, i obiad z dwóch dań z deserem.
Proszę sobie nie myśleć, że Nina się poświęcała. O nie. Taką decyzję podjęli wspólnie. On pracuje, bo ma dobrą, i dobrze a nawet bardzo dobrze płatną pracę, a ona perfekcyjnie dopieszcza całą resztę. Tego chciała i to miała. Tylko żeby ta cholerna ręka przestała boleć. I żeby ta dziwna czerń nie osiadała jej na sercu, pojawiając się nie wiadomo skąd i dlaczego. Rozganiała ją przytulając się do ciepłej główki śpiącego syna i w uścisku ramion męża, dla którego poza Niną świat mógł nie istnieć.
Miała dostęp do najlepszych specjalistów. Lekarzy w jej rodzinie nie brakowało. Jeździła na badania, najpierw do szpitala ledwie 20 kilometr w od domu, potem dalej i dalej, do Krakowa, Warszawy, Poznania. Pozwalała zaglądać w każdy kawałeczek swojego ciała. Coś w tym jej ciele było nie tak, nauka jednak nie potrafiła powiedzieć, co? Poddawała się kolejnym terapiom, jednocześnie zaczęła szukać pomocy poza systemem służby zdrowia. Na chwilę dawali nadzieję, i znikali, a czerń wracała.
Chciałabym być szczęśliwa!
Bądź!
Nie mogła jednak być szczęśliwa, bo czerń pojawiała się coraz częściej. Ta sama, antracytowa jak oczy szalonej Cyganki, a Nina już nie miała sił, by ją rozganiać. Nie miała już nawet siły, by wziąć na ręce swojego małego synka. Walczyła, wiedziała jednak, że czerń zwycięży.
Wtedy przychodziła do niej Moc, a im słabsze było ciało i serce Niny, tym jej dusza była mocniejsza. Ubierała się wtedy pięknie, w eleganckie czarne spodnie i zieloną bluzkę z delikatnego jedwabiu. W uszy wkładała kolczyki z perełką, jeden z wielu prezent w od kochającego męża, a na szyję piękny malachitowy naszyjnik. Siadała na swojej pięknej sofie, Jasiu siadał obok i przytulali się, czytali, słuchali muzyki, Jasiu czuł się szczęśliwy, bo taką mamę kochał. Czasami dosiadał się do nich mąż Niny, patrzył na swoją piękną żonę i zapisywał w sercu ten obraz, raz po raz. A potem zamykał się w łazience i płakał z bezsilności. Bo nie wiedział co zrobić, jakie góry poruszyć, by piękny obraz pozostał rzeczywistością na zawsze.
Chciałabym być szczęśliwa!
Jesteś!
Chciałabym być zdrowa!
…?
Chciałabym żyć!
Jolanta Reisch Klose